Honeydew (2020)
O! I to jest klimatyczny horror w moim stylu. Devereux Milburn zaproponował pełen pakiet. "Honeydew" to ciekawa forma wizualna, świetnie przemyślana forma audio, a do tego wszystkiego fabuła zawiera odpowiednią liczbę chorych i perwersyjnych pomysłów. Jednym słowem rozrywka kompletna.
Fabularnie film nie jest szczególnie skomplikowany. Oto para trafia do położonego na uboczu domu, gdzie wita ich nieco roztrzepana staruszka. Parze zepsuł się samochód i w oczekiwaniu na pomoc przyjmują zaproszenie, by zaczekać w domu kobiety. Od tego momentu zacznie być bardzo creepy.
To, co najbardziej spodobało mi się w "Honeydew", to sposób opowiadania historii. Podczas gdy większość reżyserów skupia się wyłącznie na obrazach, Milburn równie dużo wysiłku poświęcił temu, co słyszymy. I nie chodzi tu tylko o muzykę, lecz o wszystkie docierające dźwięki. Dzięki temu reżyserowi udaje się stworzyć klimat bliski delirium. "Honeydew" ma w sobie coś z ponurych baśni, choć w rzeczywistości niewiele jest tu magii. Jest za to szaleństwo i obsesje. I całkiem sporo chorej wyobraźni, której dane jest pofolgować.
Milburn pozytywnie mnie zaskoczył swoim dziełem. Tym bardziej, że jest to jego debiut. Mam tylko nadzieję, że nie będzie z nim tak samo jak z Nicolasem Pesce, który też miło zaskoczył mnie swoim debiutem, a trzecim jego filmem było fatalne "The Grudge: Klątwa".
Ocena: 8
Fabularnie film nie jest szczególnie skomplikowany. Oto para trafia do położonego na uboczu domu, gdzie wita ich nieco roztrzepana staruszka. Parze zepsuł się samochód i w oczekiwaniu na pomoc przyjmują zaproszenie, by zaczekać w domu kobiety. Od tego momentu zacznie być bardzo creepy.
To, co najbardziej spodobało mi się w "Honeydew", to sposób opowiadania historii. Podczas gdy większość reżyserów skupia się wyłącznie na obrazach, Milburn równie dużo wysiłku poświęcił temu, co słyszymy. I nie chodzi tu tylko o muzykę, lecz o wszystkie docierające dźwięki. Dzięki temu reżyserowi udaje się stworzyć klimat bliski delirium. "Honeydew" ma w sobie coś z ponurych baśni, choć w rzeczywistości niewiele jest tu magii. Jest za to szaleństwo i obsesje. I całkiem sporo chorej wyobraźni, której dane jest pofolgować.
Milburn pozytywnie mnie zaskoczył swoim dziełem. Tym bardziej, że jest to jego debiut. Mam tylko nadzieję, że nie będzie z nim tak samo jak z Nicolasem Pesce, który też miło zaskoczył mnie swoim debiutem, a trzecim jego filmem było fatalne "The Grudge: Klątwa".
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz