Mank (2020)
A jednak nadszedł ten moment, kiedy rozczarował mnie film Davida Finchera. Długo "musiałem" na to czekać. Do tej pory tylko jeden jego obraz oceniłem na 6 ("Dziewczyna z tatuażem"). Cała reszta miała oceny wyższe. Cóż. Mało który twórca przez całą swoją karierę nie zaliczy co najmniej jednego potknięcia.
Wydaje mi się jednak, że mój odbiór "Manka" byłby lepszy, gdybym miał okazję obejrzeć go w kinie, na dużym ekranie. Fincher, jak na prawdziwie analną osobowość przystało, z obsesyjną dokładnością rekonstruuje film z lat 40. ubiegłego stulecia. W kinie te starania mogłyby się udać, tworzyć swoistą machinę czasu przenoszącą widzów w przeszłość. Niestety w domu, na telewizorze to właśnie drobiazgi imitujące taśmę filmową sprzed 80 lat sprawiały, że zamiast immersji wyraźniej odczuwałem, że to wszystko jest podróbką. Im drobniejsza rzecz (jak choćby kółka oznaczające zmianę szpuli), tym bardziej rzucało się to w oczy i wytrącało mnie ze skupienia.
W ten sposób "Mank" z doświadczenia zmienił się dla mnie w obserwowanie gościa, który z uporem maniaka układa kolejne kostki domina, by stworzyć mandalę całego świata. Aktorzy przestają być więc ludźmi mającymi swoje motywacje, pragnienia, marzenia, ambicje i wyrzuty sumienia. Są po prostu kolejnymi cegiełkami w monumentalnej (i ambitnej - temu nie zaprzeczam) budowli reżysera. Wydaje mi się też, że "Mank" pomyślany jest jako swoisty wykład polemizujący z tym, co o Hollywood pierwszej połowy XX wieku i kulisach tworzenia Orsona Wellesa mówią historycy. Jednak im większą wiedzą dysponuje widz, tym bardziej uwidacznia się ów dyskurs, a znika gdzieś fabuła.
Z drugiej strony może to i lepiej. Bo odarta z absurdalnie rozdętych ambicji twórczych Finchera fabuła jest banalna. Jestem wielkim fanem przekombinowanych, rozpisanych na lata zemst. Jednak "Obywatel Kane" jawi się tu po prostu jako bełt pijaka, który nie może pogodzić się z tym, że był współwinny samobójczej śmierci kumpla, przerzuca więc odpowiedzialność na kogoś potężniejszego od siebie i staje się jego symbolicznym katem. Sorry, Mankiewicz jest mało atrakcyjnym filmowym mścicielem.
Oczywiście Fincher nie jest pierwszym lepszym reżyserem. Są więc w "Manku" sceny, które potrafiły mnie zachwycić, zaintrygować, przykuć uwagę. Niestety reszta nie umiała tych pozytywnych wrażeń podtrzymać.
Ocena: 5
Wydaje mi się jednak, że mój odbiór "Manka" byłby lepszy, gdybym miał okazję obejrzeć go w kinie, na dużym ekranie. Fincher, jak na prawdziwie analną osobowość przystało, z obsesyjną dokładnością rekonstruuje film z lat 40. ubiegłego stulecia. W kinie te starania mogłyby się udać, tworzyć swoistą machinę czasu przenoszącą widzów w przeszłość. Niestety w domu, na telewizorze to właśnie drobiazgi imitujące taśmę filmową sprzed 80 lat sprawiały, że zamiast immersji wyraźniej odczuwałem, że to wszystko jest podróbką. Im drobniejsza rzecz (jak choćby kółka oznaczające zmianę szpuli), tym bardziej rzucało się to w oczy i wytrącało mnie ze skupienia.
W ten sposób "Mank" z doświadczenia zmienił się dla mnie w obserwowanie gościa, który z uporem maniaka układa kolejne kostki domina, by stworzyć mandalę całego świata. Aktorzy przestają być więc ludźmi mającymi swoje motywacje, pragnienia, marzenia, ambicje i wyrzuty sumienia. Są po prostu kolejnymi cegiełkami w monumentalnej (i ambitnej - temu nie zaprzeczam) budowli reżysera. Wydaje mi się też, że "Mank" pomyślany jest jako swoisty wykład polemizujący z tym, co o Hollywood pierwszej połowy XX wieku i kulisach tworzenia Orsona Wellesa mówią historycy. Jednak im większą wiedzą dysponuje widz, tym bardziej uwidacznia się ów dyskurs, a znika gdzieś fabuła.
Z drugiej strony może to i lepiej. Bo odarta z absurdalnie rozdętych ambicji twórczych Finchera fabuła jest banalna. Jestem wielkim fanem przekombinowanych, rozpisanych na lata zemst. Jednak "Obywatel Kane" jawi się tu po prostu jako bełt pijaka, który nie może pogodzić się z tym, że był współwinny samobójczej śmierci kumpla, przerzuca więc odpowiedzialność na kogoś potężniejszego od siebie i staje się jego symbolicznym katem. Sorry, Mankiewicz jest mało atrakcyjnym filmowym mścicielem.
Oczywiście Fincher nie jest pierwszym lepszym reżyserem. Są więc w "Manku" sceny, które potrafiły mnie zachwycić, zaintrygować, przykuć uwagę. Niestety reszta nie umiała tych pozytywnych wrażeń podtrzymać.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz