Wild Nights with Emily (2018)
"Szalone noce z Emily" przypomniały mi, że czasami warto sięgnąć po film, którego w sumie nie chce się oglądać. Dzięki temu można być bardzo miło zaskoczonym.
Szczerze mówiąc nie miałem ochoty oglądać tego filmu. Pomyślałem sobie, że będzie to kolejna biografia artysty. Ostatecznie obejrzałem wyłącznie dlatego, że w głównej roli zagrała Molly Shannon, którą lubię, a która zazwyczaj relegowana jest do gry postaci drugiego planu. I jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że "Szalone noce z Emily" nie są standardową biografią.
Ten film to przedziwna mieszanka ekscentrycznej komedii i poetyckiej medytacji. Takie połączenie w kinie rzadko kiedy daje pozytywne rezultaty. Tu jednak się sprawdziło. Prezentowany rodzaj humoru jest dokładnie tym, co najbardziej mnie śmieszy. Sztucznie drewniane deklamowanie kwestii dialogowych i automatyzacja w mowie ciała nadają filmowi przedziwnego charakteru. Jednak w połączeniu z inteligentnie absurdalnymi dowcipami dawało to porażający efekt. Rozmowa o twórczości sióstr Brontë albo prelekcja Ralpha Waldo Emersona to były sceny, na których po prostu płakałem ze śmiechu. A takich momentów było w filmie dużo więcej.
Jednocześnie jest tu sporo scen lirycznych, wizualizacji twórczości Dickinson. Reżyserka za pomocą obrazów tworzyła interesujące interpretacje wierszy poetki, zachęcając widzów do refleksji i medytacji. Sam jestem zaskoczony tym, jak dobrze przyjąłem te sceny, ponieważ ogólnie reaguję na nie alergicznie. Liryzm w kinie często jest nadużywany tworząc nabzdyczone, przyciężkie dzieła o dużo większych ambicjach artystycznych niż tego są warte. Tu jednak te sekwencje zostały świetnie zrównoważone ekscentrycznym poczuciem humoru, więc zaakceptowałem je bez większego problemu.
Miło też w końcu było zobaczyć, jak Molly Shannon naprawdę potrafi grać. Oczywiście świetnie poradziła sobie w scenach komediowych. Ale nieźle wypadła również tam, gdzie potrzeba było więcej powagi i cech aktorki dramatycznej.
Ocena: 8
Szczerze mówiąc nie miałem ochoty oglądać tego filmu. Pomyślałem sobie, że będzie to kolejna biografia artysty. Ostatecznie obejrzałem wyłącznie dlatego, że w głównej roli zagrała Molly Shannon, którą lubię, a która zazwyczaj relegowana jest do gry postaci drugiego planu. I jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że "Szalone noce z Emily" nie są standardową biografią.
Ten film to przedziwna mieszanka ekscentrycznej komedii i poetyckiej medytacji. Takie połączenie w kinie rzadko kiedy daje pozytywne rezultaty. Tu jednak się sprawdziło. Prezentowany rodzaj humoru jest dokładnie tym, co najbardziej mnie śmieszy. Sztucznie drewniane deklamowanie kwestii dialogowych i automatyzacja w mowie ciała nadają filmowi przedziwnego charakteru. Jednak w połączeniu z inteligentnie absurdalnymi dowcipami dawało to porażający efekt. Rozmowa o twórczości sióstr Brontë albo prelekcja Ralpha Waldo Emersona to były sceny, na których po prostu płakałem ze śmiechu. A takich momentów było w filmie dużo więcej.
Jednocześnie jest tu sporo scen lirycznych, wizualizacji twórczości Dickinson. Reżyserka za pomocą obrazów tworzyła interesujące interpretacje wierszy poetki, zachęcając widzów do refleksji i medytacji. Sam jestem zaskoczony tym, jak dobrze przyjąłem te sceny, ponieważ ogólnie reaguję na nie alergicznie. Liryzm w kinie często jest nadużywany tworząc nabzdyczone, przyciężkie dzieła o dużo większych ambicjach artystycznych niż tego są warte. Tu jednak te sekwencje zostały świetnie zrównoważone ekscentrycznym poczuciem humoru, więc zaakceptowałem je bez większego problemu.
Miło też w końcu było zobaczyć, jak Molly Shannon naprawdę potrafi grać. Oczywiście świetnie poradziła sobie w scenach komediowych. Ale nieźle wypadła również tam, gdzie potrzeba było więcej powagi i cech aktorki dramatycznej.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz