Akelarre (2020)
Czy to możliwe, że patriarchalna cywilizacja Zachodu zbudowana została na fundamentach męskiego tchórzostwa? Oglądając "Sabat sióstr" łatwo odpowiedzieć twierdząco. Oto początek XVII wieku. Kraj Basków przemierza inkwizytor wykorzeniający herezję. "Dziwnym" trafem znajduje ją wyłącznie wśród kobiet. Z obsesją na granicy ekstazy wyłuskuje świadectwa zdrożności, jakim oddają się kobiety na sabatach czarownic. Niemal wszystkie z tych świadectw są kłamstwami wymuszonymi torturami. Reszta przekłamuje to, co rzeczywiście miało miejsce. Dla inkwizytora to nie ma większego znaczenia. Męczy go jedynie mała oryginalność i miałkość zeznań jego ofiar. Głodny jest prawdziwych wrażeń. Nie jest świadomy tego, że tak naprawdę poszukuje perwersyjnej Szeherezady, która nazwie jego lęki budzące w nim chorobliwą wręcz fascynację.
Reżyser Pablo Agüero stracił okazję do stworzenia niesamowitego filmu o mrocznych korzeniach zachodniej cywilizacji. Postać inkwizytora świetnie wyłapuje mechanizmy uniwersalne dla naszego kręgu kulturowego (a może i całego patriarchalnego świata). Widzimy osobę małą, kruchą, która posiada władzę wyłącznie dzięki systemowi. Ale system ten zrodził się właśnie z kruchości mężczyzn, karmi się bowiem ich lękami, które w mechanizmie projekcji mężczyźni odrzucają od siebie i nakładają je na innych: kobiety, innowierców, narodowe mniejszości. To oni stają się synonimem wyuzdania i grzechu, walcząc z nimi czyni się dobro, a czyniąc dobro utwierdza się we własnej mocy, unikając przyznawania się do własnych słabości.
Niestety całą robotę, by ten aspekt historii wydobyć, wziął na siebie grający inkwizytora Alex Brendemühl. Reżyser nie pokwapił się nawet o konkretne obudowanie relacji inkwizytora z obdarzoną bogatą wyobraźnią młodą kobietą oskarżoną o bycie wiedźmą. Nie potrafił (lub nie chciał) doprowadzić do ekscytującego starcia na siłę woli. Swoim aktorom pozostawił zdecydowanie za dużo swobody. Doświadczony Brendemühl jakoś sobie z tym poradził, ale młode aktorki ewidentnie pozbawione odpowiedniego kierownictwa nie zdołały wykrzesać z siebie niezbędnego ekranowego magnetyzmu. Stąd też cała historia rozlazła się po kątach i przypomina raczej histeryczne kostiumowe rave party niż soczysty dramat z prawdziwego zdarzenia.
Ocena: 5
Reżyser Pablo Agüero stracił okazję do stworzenia niesamowitego filmu o mrocznych korzeniach zachodniej cywilizacji. Postać inkwizytora świetnie wyłapuje mechanizmy uniwersalne dla naszego kręgu kulturowego (a może i całego patriarchalnego świata). Widzimy osobę małą, kruchą, która posiada władzę wyłącznie dzięki systemowi. Ale system ten zrodził się właśnie z kruchości mężczyzn, karmi się bowiem ich lękami, które w mechanizmie projekcji mężczyźni odrzucają od siebie i nakładają je na innych: kobiety, innowierców, narodowe mniejszości. To oni stają się synonimem wyuzdania i grzechu, walcząc z nimi czyni się dobro, a czyniąc dobro utwierdza się we własnej mocy, unikając przyznawania się do własnych słabości.
Niestety całą robotę, by ten aspekt historii wydobyć, wziął na siebie grający inkwizytora Alex Brendemühl. Reżyser nie pokwapił się nawet o konkretne obudowanie relacji inkwizytora z obdarzoną bogatą wyobraźnią młodą kobietą oskarżoną o bycie wiedźmą. Nie potrafił (lub nie chciał) doprowadzić do ekscytującego starcia na siłę woli. Swoim aktorom pozostawił zdecydowanie za dużo swobody. Doświadczony Brendemühl jakoś sobie z tym poradził, ale młode aktorki ewidentnie pozbawione odpowiedniego kierownictwa nie zdołały wykrzesać z siebie niezbędnego ekranowego magnetyzmu. Stąd też cała historia rozlazła się po kątach i przypomina raczej histeryczne kostiumowe rave party niż soczysty dramat z prawdziwego zdarzenia.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz