Falling (2020)
"Jeszcze jest czas" nie jest historią szczególnie skomplikowaną. To opowieść o tym, że życie jest wypadkową naszych charakterów i podejmowanych na bazie naszych cech decyzji. Po latach jest to amalgamat, którego poszczególne elementy zacierają się, ale pozostają wrażenia, emocje, tęsknoty, gniew. To historia mężczyzny, którego życie dobiegło końca. I jego syna, którego podróż wciąż trwa i który desperacko pragnie podążać inną drogą licząc, że bilans strat i zysków w jego przypadku będzie korzystniejszy. Ale na starość zostajemy nie z tym, co zbudowaliśmy przez całe życie, lecz z tym, czego żałujemy, co mogliśmy uczynić inaczej.
Niestety ta prosta i uniwersalna historia w rękach debiutującego w pełnym metrażu Viggo Mortensena zmieniła się w artystyczny labirynt. Filmowa poetyka jest dla reżysera ważniejsza od bohaterów. Postacie stają się emocjonalnymi plamami wykorzystywanymi w impresjonistycznych scenkach rodzajowych. Mortensen bawi się planami czasowymi, miesza wspomnienia z fikcją, jak również punkty widzenia. Po pewnym czasie można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z Borgiem, bo raz widzimy wspomnienia ojca, a innym razem wspomnienia syna i nie sposób ich odróżnić, ponieważ są prezentowane w dokładnie ten sam sposób, w dokładnie tym samym nostalgicznym duchu
"Jeszcze jest czas" jest więc bełkotem artystycznym, w którym postacie sprowadzone są do poziomu rekwizytów. Mortensen tak bardzo chce uprawiać sztukę, że traci umiejętność opowiadania historii. Film zmienił się w nieznośny, pretensjonalny bzdet, który straszliwie mnie wymęczył. W pewnym momencie myślałem nawet o przerwaniu seansu. Nie widziałem bowiem sensu w jego kontynuowaniu. Jednak niemal do końca tliła się we mnie iskra wiary, że finał zepnie tę rzecz do kupy i nada jej wagi. Niestety tak się nie stało.
Ocena: 2
Niestety ta prosta i uniwersalna historia w rękach debiutującego w pełnym metrażu Viggo Mortensena zmieniła się w artystyczny labirynt. Filmowa poetyka jest dla reżysera ważniejsza od bohaterów. Postacie stają się emocjonalnymi plamami wykorzystywanymi w impresjonistycznych scenkach rodzajowych. Mortensen bawi się planami czasowymi, miesza wspomnienia z fikcją, jak również punkty widzenia. Po pewnym czasie można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z Borgiem, bo raz widzimy wspomnienia ojca, a innym razem wspomnienia syna i nie sposób ich odróżnić, ponieważ są prezentowane w dokładnie ten sam sposób, w dokładnie tym samym nostalgicznym duchu
"Jeszcze jest czas" jest więc bełkotem artystycznym, w którym postacie sprowadzone są do poziomu rekwizytów. Mortensen tak bardzo chce uprawiać sztukę, że traci umiejętność opowiadania historii. Film zmienił się w nieznośny, pretensjonalny bzdet, który straszliwie mnie wymęczył. W pewnym momencie myślałem nawet o przerwaniu seansu. Nie widziałem bowiem sensu w jego kontynuowaniu. Jednak niemal do końca tliła się we mnie iskra wiary, że finał zepnie tę rzecz do kupy i nada jej wagi. Niestety tak się nie stało.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz