Rules Don't Apply (2016)
"Zasady nie obowiązują" wygląda na klasyczny vanity project. Warren Beatty chciał zagrać Howarda Hughes i to zrobił. Reszta najwyraźniej miała drugorzędne znaczenie.
A w każdym razie tak to wygląda z perspektywy widza. Fabuła to bowiem chaos. Wygląda jak zlepek kilku pomysłów, które zapomniano rozbudować i sensownie ze sobą połączyć. Mamy więc trzy funkcjonujące niezależnie od siebie historie, które chyba miały być częścią wspólnej fabuły. Pierwsza to opowieść o młodym kierowcy, który staje się bliskim powiernikiem Hughesa. Druga koncentruje się na młodej aktorce, która dała się uwieść mitowi Hughesa jako wielkiego producenta, twórcy gwiazd filmowych. Trzecia to opowieść o samym Hughesie, jego bataliach z amerykańskim establishmentem oraz postępującym ekscentryzmem.
Żadna z tych opowieści nie została jednak w pełni rozwinięta. Bohaterowie są zdeformowanymi postaciami, które wydobywane są z niebytu na potrzeby konkretnych scen. Nie ma tu miejsca na progresję, rozwój, na budowanie trójwymiarowych, skomplikowanych jednostek. Nawet sam Hughes - grany przecież przez Beatty'ego - nie jest niczym więcej, jak zlepkiem stereotypów na jego temat. Nie ma mowy o dobrym aktorstwie, o wnikliwej reżyserii ani o inteligentnym scenariuszu. To dzieło potencjalne, które trafiło na ekran o kilka lat za wcześniej. Nad tym scenariuszem trzeba było jeszcze sporo posiedzieć.
Ocena: 3
A w każdym razie tak to wygląda z perspektywy widza. Fabuła to bowiem chaos. Wygląda jak zlepek kilku pomysłów, które zapomniano rozbudować i sensownie ze sobą połączyć. Mamy więc trzy funkcjonujące niezależnie od siebie historie, które chyba miały być częścią wspólnej fabuły. Pierwsza to opowieść o młodym kierowcy, który staje się bliskim powiernikiem Hughesa. Druga koncentruje się na młodej aktorce, która dała się uwieść mitowi Hughesa jako wielkiego producenta, twórcy gwiazd filmowych. Trzecia to opowieść o samym Hughesie, jego bataliach z amerykańskim establishmentem oraz postępującym ekscentryzmem.
Żadna z tych opowieści nie została jednak w pełni rozwinięta. Bohaterowie są zdeformowanymi postaciami, które wydobywane są z niebytu na potrzeby konkretnych scen. Nie ma tu miejsca na progresję, rozwój, na budowanie trójwymiarowych, skomplikowanych jednostek. Nawet sam Hughes - grany przecież przez Beatty'ego - nie jest niczym więcej, jak zlepkiem stereotypów na jego temat. Nie ma mowy o dobrym aktorstwie, o wnikliwej reżyserii ani o inteligentnym scenariuszu. To dzieło potencjalne, które trafiło na ekran o kilka lat za wcześniej. Nad tym scenariuszem trzeba było jeszcze sporo posiedzieć.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz