Saint Judy (2018)
Filmy takie jak "Święta Judy" Amerykanie tworzą hurtowo. Pełnią one bowiem bardzo ważne funkcje. Po pierwsze tworzą mit dobrego Amerykanina. Zawsze bazują na prawdziwej historii jednostki, która podjęła walkę z systemem stając po stronie słabych i pozbawionych ochrony, czyniąc to nawet za cenę sukcesu zawodowego i życia prywatnego.
Po drugie budują przekonanie, że system, na którym oparta jest sama idea państwa amerykańskiego, działa prawidłowo. Jeśli bowiem coś jest nie tak, posiada mechanizmy samoregulacji pozwalające naprawić "usterkę". Wystarczy do tego zdeterminowana jednostka.
W ten sposób filmy te są idealną propagandą indoktrynującą Amerykanów przeciwko postawom rewolucyjnym, zniechęcającą ich do myślenia, że USA mogłoby istnieć na innych fundamentach. Jeśli coś nie działa, wystarczy determinacja, a prawda, racja i sprawiedliwość wygrają.
I filmowa Judy rzeczywiście wygrywa. Oczywiście fabuła dotyczy jednej sprawy, ale w finale pojawia się informacja o tym, jak to Judy pomogła tysiącom osób. Wszystko jest więc cacy.
Niestety tak nie jest. Trudno w ogóle uwierzyć w pozytywne przesłanie filmu, kiedy prezydentura Trumpa doprowadziła do kryzysu humanitarnego na granicy z Meksykiem, a prawo imigracyjne i azylowe doprowadzono do takich absurdów, że nie można ich nawet wykorzystać jako bazę fabularną, ponieważ widzowie by tego nie kupili. Biorąc zaś pod uwagę, że film był już kręcony za prezydentury Trumpa, to mogę go traktować jedynie jako pobożne życzenie, a nie opowieść o prawdziwych ideałach Ameryki.
Sam film jest zaś tak wtórny, że w zasadzie nie miałem wrażenia, że cokolwiek obejrzałem. Zamiast prawniczki mogłaby być matka walcząca o godne traktowanie autystycznego syna lub też zwykła mieszkanka walcząca z koncernem trującym okolicę i poza dialogami niewiele trzeba byłoby zmieniać. Gdyby nie pojawienie się samej Judy, można byłoby spokojnie pomyśleć, że została ona wymyślona. Choć nie, nawet nie wymyślona. Wybrano jedynie imię, a reszta schematu walki jednostki z systemem pozostała bez zmian.
Ocena: 5
Po drugie budują przekonanie, że system, na którym oparta jest sama idea państwa amerykańskiego, działa prawidłowo. Jeśli bowiem coś jest nie tak, posiada mechanizmy samoregulacji pozwalające naprawić "usterkę". Wystarczy do tego zdeterminowana jednostka.
W ten sposób filmy te są idealną propagandą indoktrynującą Amerykanów przeciwko postawom rewolucyjnym, zniechęcającą ich do myślenia, że USA mogłoby istnieć na innych fundamentach. Jeśli coś nie działa, wystarczy determinacja, a prawda, racja i sprawiedliwość wygrają.
I filmowa Judy rzeczywiście wygrywa. Oczywiście fabuła dotyczy jednej sprawy, ale w finale pojawia się informacja o tym, jak to Judy pomogła tysiącom osób. Wszystko jest więc cacy.
Niestety tak nie jest. Trudno w ogóle uwierzyć w pozytywne przesłanie filmu, kiedy prezydentura Trumpa doprowadziła do kryzysu humanitarnego na granicy z Meksykiem, a prawo imigracyjne i azylowe doprowadzono do takich absurdów, że nie można ich nawet wykorzystać jako bazę fabularną, ponieważ widzowie by tego nie kupili. Biorąc zaś pod uwagę, że film był już kręcony za prezydentury Trumpa, to mogę go traktować jedynie jako pobożne życzenie, a nie opowieść o prawdziwych ideałach Ameryki.
Sam film jest zaś tak wtórny, że w zasadzie nie miałem wrażenia, że cokolwiek obejrzałem. Zamiast prawniczki mogłaby być matka walcząca o godne traktowanie autystycznego syna lub też zwykła mieszkanka walcząca z koncernem trującym okolicę i poza dialogami niewiele trzeba byłoby zmieniać. Gdyby nie pojawienie się samej Judy, można byłoby spokojnie pomyśleć, że została ona wymyślona. Choć nie, nawet nie wymyślona. Wybrano jedynie imię, a reszta schematu walki jednostki z systemem pozostała bez zmian.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz