Wonder Woman 1984 (2020)

Jako dziecko bawiłem się w rysowankę, która polegała na tym, że kartka papieru składana była na tyle części, ile grało osób. Pierwsza osoba na swojej części kartki rysowała dowolną rzecz tak, by część z linii docierała na dół, do zagięcia. Potem ta część była zakrywana i odkrywana kolejna część. Następna osoba rysowała dowolną rzecz, ale musiała zacząć od punktów z górnej krawędzi, jakie pozostały po wcześniejszym rysunku. I tak dalej. Kiedy rozkładało się całą kartę, oczom ukazywał się jeden ciągły rysunek, który zazwyczaj był niezwykłym bohomazem. "Wonder Woman 1984" wygląda dokładnie jak taki rysunek.



Nie uwierzę, że nad fabułą widowiska pracowały tylko trzy osoby. Oglądając film odnosiłem wrażenie, że średnio co 20 minut "WW84" zmienia się w zupełnie inną historię, która ma w nosie to, co wcześniej (i później) wymyślili inni scenarzyści. Brak przewodniej myśli zmienia całość w trudną w oglądaniu papkę.

Najgorzej wypadła próba grania na nostalgii za latami 80. Twórcy chyba ich nie bardzo lubią, bo wybrali to, co w nich najgorsze: getry, aerobik i pedo 'stache. Ja w ogóle klimatu tamtych lat nie poczułem. I nie ma w tym filmie nic, co obiecywały kolorowe plakaty.

Niewiele lepiej wypada próba podpięcia się pod gorące tematy społeczne, jak choćby pokazanie jak stresującym dla kobiet jest życie publiczne, kiedy na ulicy i w pracy narażone są na nieustające obleśne zaczepki ze strony facetów, którym wydaje się, że są darami zesłanymi kobietom przez boga. To, co zrobiono z postacią Barbary, woła o pomstę do nieba. Jest bowiem wodą na koło młyńskie wszystkich mężczyzn, którzy alergiczną wściekłością reagują na wszystkie formy podważania ich pozycji. Wątek Maxa Lorda poza finałem też jest przerażająco miałki, przez co finał nie robi większego wrażenia.

Najbardziej spójna zdaje się być historia Diany i Steve'a. Problem w tym, że nie ma ona najmniejszego narracyjnego sensu i dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby ten wątek całkowicie pominięto.

"Wonder Woman 1984" reprezentuje wszystko to, co najgorsze w widowiskach komiksowych ostatnich dwóch dekad. Sprawia wrażenie dzieła stworzonego przez osoby cierpiące na ADHD, dla których jeden dobrze rozwinięty wątek to za mało, musi być ich kilkanaście, do tego sporo postaci pobocznych, pomiędzy którymi można nerwowo przeskakiwać co parę minut. Jak większość podobnych filmów tak i ten za dużo czasu poświęca na ekspozycję i budowanie nieistotnych elementów świata przedstawionego. Nie ma więc miejsce na wzloty i upadki protagonistów, na narastanie konfliktu, podnoszenie stawki i namacalne ryzyko. Wszystko to zastępują walki z mini-bossami, po których przychodzi czas na finałową konfrontację. Wieje z tego wszystkiego nudą, co przekłada się też na brak zainteresowania samymi bohaterami.

Ocena: 3

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)