Nomadland (2020)

Fern jest kobietą, która straciła wszystko: męża zmarłego po długiej chorobie, pracę, dom i całe miasto, które "zniknęło", kiedy jedyny zakład w okolicy został zamknięty. Zostały jej zmagazynowane graty i van, którym podróżuje po kraju w poszukiwaniu kolejnych fuch i w którym mieszka. Nigdzie nie zagrzewa na dłużej miejsca. Jej wędrówki wyznaczają pory roku i związane z tym prace tymczasowe. Nie jest łatwo. Kobieta dopiero uczy się sztuki przetrwania jako nomadka. Na tym etapie swojej egzystencji nie jest jednak w stanie zatrzymać się i wrócić do mieszkania pod dachem, choć wiele osób jej to proponuje...



"Nomadland" próbuje pokazać sposób na życie, który dla wielu osób jest koniecznością (a dla niektórych wyborem) i którego mainstream nie wspiera. To surowa egzystencja, pełna brudu, znoju, udręki, ale też niezwykłej wolności, przebłysków piękna i intensywnego doświadczania więzi wspólnotowych. Reżyserka chcąc uczynić swój film jak najbardziej naturalistycznym miesza fikcję z prawdą, w wielu rolach obsadziła naturszczyków, którzy z kolei grają postacie inspirowane ich własnymi doświadczeniami.

A jednak "Nomadland" wcale nie wydało mi się pokazywać prawdziwego życia, znoju i chwil błogostanu. Zhao, jak większość twórców kręcących podobne filmy w Stanach ("Wszystko za życie"), nie potrafi się powstrzymać przed mitologizowaniem życia nomadów, wracania myślami do amerykańskich pionierów. W jej filmie jest wyraźnie odczuwana tęsknota za prostotą, za powrotem do natury, za potrzebą wyciszenia i czasu niezbędnego, by odnaleźć wewnętrzną równowagę. Zhao podąża tym nostalgicznym tropem za daleko, podbijając poetyckie tony przy jednoczesnej dosłowności podkreślania swoich intencji (są kwestie dialogowe o pionierach, są deklamacje wierszy!).

Dla mnie było tego wszystkiego zbyt dużo. Przywodzi mi to na myśl naiwne myślenie szlachty o arkadyjskim wiejskim życiu, które niewiele miało wspólnego z rzeczywistością, a wiele z szukaniem harmonii, piękna i ucieczką przed opresyjnym materializmem barokowych czasów. "Nomadland" wypada szczególnie fałszywie, kiedy przypomnę sobie jakikolwiek surowy, opowiadający z życia wzięte historie, film z Ameryki Południowej. Kiedy je oglądam, naprawdę czuję, że widzę prawdziwe życie. Latynoskim twórcom z łatwością przychodzi łączenie surowości i okrucieństwa "niecywilizowanego" życia (łącznie ze scenami zabijania zwierząt na obiad, w "Nomadland" co najwyżej bohaterka przerzuca buraki) z momentami piękna i niezwykłej harmonii. I czynią to bez sztucznego pompowania nostalgii za prostym, bliskim przyrody życiem oraz przy użyciu zdecydowanie mniejszej liczby słów.

Z tego też powodu nie potrafię zachwycać się dziełem Zhao. Nie jestem też w stanie uznać go za film dobry, skoro pierwsza lepsza produkcja z Ameryki Południowej robi to samo, a nawet więcej, z dużo lepszym efektem końcowym. Z ubiegłorocznych premier widziałem już też kilka dużo lepszych obrazów. Nawet z selekcji weneckiej (np. "Nowy porządek").

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)