Spiral: From the Book of Saw (2021)
Druga próba wskrzeszenia cyklu "Piła" powiodła się minimalnie lepiej od pierwszej. Jak tak dalej pójdzie, to potrzeba będzie jeszcze ze dwóch rebootów, bym doczekał się solidnego filmu.
Nie do końca rozumiem, jak to się stało, że "Piła" utknęła w martwym punkcie. Idea odkupienia poprzez cierpienie jest przecież myślą głęboko zakorzenioną w chrześcijańskiej kulturze. Gra, którą prowadził Jigsaw w pierwszej "Pile", była perwersyjna, ale zrozumiała. Pułapki były okrutne, ale Jigsaw pozostawiał ludziom szansę, by poprzez cierpienie uratowali swoje życie. Później jednak "Piła" stała się bezmyślnym slasherem, w którym liczą się jedynie wymyślne pułapki i gore. To było bagno, które wciągnęło serię skazując ją na powolne dogorywanie.
Kiedy więc zaczęła się "Spirala", wydawało mi się, że w końcu ktoś postanowił wrócić do korzeni. Pierwsze pułapki sugerowały, że rzeczywiście idea cierpienia prowadzącego do zbawienia znów znalazła się w centrum fabuły. Jednak szansa ratunku jest w tych pułapkach iluzoryczna. Ewidentnie twórcy niczego się nie nauczyli.
Drugą iskrą nadziei było wprowadzenie wątku policyjnego śledztwa. To sprowadzało "Spiralę" na klasyczne tory opowieści o pogoni za psychopatą. Mogło się przez chwilę wydawać, że inspiracją dla filmu była nie tyle serial "Piła", a "Siedem". Niestety i tu nadzieja szybko prysła. Scenarzyści i reżyser stworzyli mierną fabułę, której kluczowymi elementami były retrospekcje i zmuszanie Chrisa Rocka do odgrywania bolesnych min. I jedno i drugie wypada FATALNIE. Twórcy kompletnie nie znają się na budowaniu napięcia, a Rock nie potrafi wiarygodnie zagrać bólu i desperacji.
W efekcie zamiast odświeżonej serii otrzymałem półprodukt z kilkoma obiecującymi pomysłami, których jednak nie było komu zrealizować.
Ocena: 4
Nie do końca rozumiem, jak to się stało, że "Piła" utknęła w martwym punkcie. Idea odkupienia poprzez cierpienie jest przecież myślą głęboko zakorzenioną w chrześcijańskiej kulturze. Gra, którą prowadził Jigsaw w pierwszej "Pile", była perwersyjna, ale zrozumiała. Pułapki były okrutne, ale Jigsaw pozostawiał ludziom szansę, by poprzez cierpienie uratowali swoje życie. Później jednak "Piła" stała się bezmyślnym slasherem, w którym liczą się jedynie wymyślne pułapki i gore. To było bagno, które wciągnęło serię skazując ją na powolne dogorywanie.
Kiedy więc zaczęła się "Spirala", wydawało mi się, że w końcu ktoś postanowił wrócić do korzeni. Pierwsze pułapki sugerowały, że rzeczywiście idea cierpienia prowadzącego do zbawienia znów znalazła się w centrum fabuły. Jednak szansa ratunku jest w tych pułapkach iluzoryczna. Ewidentnie twórcy niczego się nie nauczyli.
Drugą iskrą nadziei było wprowadzenie wątku policyjnego śledztwa. To sprowadzało "Spiralę" na klasyczne tory opowieści o pogoni za psychopatą. Mogło się przez chwilę wydawać, że inspiracją dla filmu była nie tyle serial "Piła", a "Siedem". Niestety i tu nadzieja szybko prysła. Scenarzyści i reżyser stworzyli mierną fabułę, której kluczowymi elementami były retrospekcje i zmuszanie Chrisa Rocka do odgrywania bolesnych min. I jedno i drugie wypada FATALNIE. Twórcy kompletnie nie znają się na budowaniu napięcia, a Rock nie potrafi wiarygodnie zagrać bólu i desperacji.
W efekcie zamiast odświeżonej serii otrzymałem półprodukt z kilkoma obiecującymi pomysłami, których jednak nie było komu zrealizować.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz