Sweat (2020)

Kino nie lubi mediów społecznościowych. Niemal zawsze są pokazywane w negatywnym świetle, jako narzędzie dehumanizacji, eskapizmu i iluzji. Z kulturą fitness jest podobnie: to objaw narcystycznej współczesnej kultury opartej na powierzchowności. Dlatego "Sweat" jest takim powiewem świeżości. Magnus von Horn wychodzi właśnie od takiego kinowego podejścia do tych tematów, by potem pójść w zupełnie inną stronę.



W "Sweat" media społecznościowe stają się liną ratunkową, która pomaga głównej bohaterce funkcjonować w "normalnym" świecie. Owszem, jest to narzędzie toksyczne i nie dające realnej poprawy sytuacji. Niemniej jednak bez niego bohaterka prawdopodobnie zachlałaby się na śmierć, zaćpała albo po prostu zabiła.

Sylwia jest bowiem pogrążona w odmętach potężnej depresji. Świadkiem jej cierpienia jest jednak wyłącznie pies. Reszta widzi tylko jej szeroki uśmiech i wielkie oczy, z których czasami wydobywa się niemy krzyk o pomoc, którego nikt nie odbiera. Sylwia wymaga zewnętrznego źródła dowartościowania. Najbardziej pragnęłaby, aby tym źródłem była matka. Ta jednak trzyma córkę na dystans. Ich relacje, choć obie desperacko próbują podtrzymać więź, oparte są na niezrozumieniu wysyłanych sygnałów. Im bardziej Sylwia chce, by matka ją doceniła, tym bardzie ta postrzega ją jako zapatrzoną w siebie gówniarę, która ciągle musi być w centrum uwagi. Z kolei Sylwia każdą uwagę matki wyolbrzymia zmieniając nieprzemyślane komentarze w atak z premedytacją na jej osobę.

I tu właśnie wkraczają media społecznościowe. Setki tysięcy followersów stanowi dla niej siatkę wsparcia. Ich anonimowość jest jej bardzo na rękę. Dzięki temu może na nich projektować swoje potrzeby, stając się tym, czego nie otrzymuje w realnym świecie. Jest niczym dobrze funkcjonujący alkoholik, tyle że zamiast gorzały tłumi egzystencjalny ból lajkami na Instagramie.

Sylwii udało się stworzyć kruchą równowagę, która tu i teraz sprawdza się, choć przecież niczego nie rozwiązuje. Ale bez tej iluzorycznej siatki bezpieczeństwa mogłoby być z nią dużo gorzej, o czym przekona się, kiedy pojawi się stalker. Tak naprawdę niewiele różni się od Sylwii. Ich sytuacja jest podobna, ale on nie był w stanie stworzyć nawet iluzorycznej strategii radzenia sobie ze światem. Efekt tego jest przerażający.

"Sweat" to jedna z największych miłych niespodzianek filmowych tego roku. To kino dojrzałe, które odbiega od tego, co normalnie powstaje w Polsce. Reżyser nie jest zainteresowany ideami, do których dopasowuje bohaterów. On widzi w postaciach swoich filmów prawdziwych ludzi, których doświadczenia i przeżycia mogą stać się pretekstem do kontemplacji współczesnego świata. Nie posiłkuje się prostymi etykietkami. Problemy Sylwii nigdy nie zostaną nazwane. Von Horn woli je po prostu pokazać zdając sobie sprawę z tego, jak pewne nazwy mogą upraszczać rzeczywistość.

Niestety nie wszystko mu wyszło. Niektóre sceny trochę zgrzytają i trącą inscenizacjami. Dotyczy to przede wszystkim całej sekwencji na pogotowiu ratunkowym. W przeciwieństwie do reszty filmu tu czuć teatralność i nienaturalność. Nie jestem też fanem finałowego monologu bohaterki. Wydaje mi się, że jest w nim trochę za dużo łopatologii.

Za to jestem pod absolutnym wrażeniem Magdaleny Koleśnik. Trochę trudno uwierzyć mi w to, że kończyła polską szkołę aktorską, ponieważ nasz edukacja stawia na grę sceniczną, która w przypadku kina wypada sztucznie. Tymczasem Koleśnik jest praktycznie przez cały film naturalna i autentyczna. Potrafi przekazać emocje bez typowej dla polskiej szkoły aktorskiej nadekspresji. Oglądanie jej gry był czystą przyjemnością. I zarazem doświadczeniem surrealistycznym, ponieważ zupełnie innym od tego, do czego kino polskie zdążyło mnie przyzwyczaić.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)