The World to Come (2020)
W trudnej rzeczywistości XIX-wiecznych osadników rozgrywa się historia dwóch kobiet. Obie są twardymi pionierkami. Obie mają mężów, ciężko pracują każdego dnia. Obie doświadczyły w życiu bólu i zawodu. Jedna z nich próbuje podnieść się po stracie córki. Druga żyje w lęku, że być może nigdy nie będzie matką. Obie odkryją, czym jest prawdziwa miłość, kiedy ich spojrzenia po raz pierwszy się spotkają...
Jaka szkoda, że Mona Fastvold nie jest przedstawicielką kina minimalistycznego. Jestem pewien, że wtedy uczyniłaby ze "Świata, który nadejdzie" prawdziwe arcydzieło. Nawet w tej okaleczonej formie widać tu sporo dobrych rzeczy. Reżyserka odważnie poczyna sobie w sferze obrazów i dźwięków. Dzięki temu udaje jej się przekazać emocje, zbliżyć widzów do wewnętrznych przeżyć bohaterek. Scena pożaru jest fantastyczna. Pierwsza wizyta to cudowna sekwencja pełna wizualnych klejnotów tworzących niezwykle intymną atmosferę.
Niestety to wszystko Fastvold skutecznie rozwaliła decydując się na nieustającą narrację z offu. Głównej bohaterce usta się nie zamykają. Po pewnym czasie już sam jej głos stał się dla mnie nie do zniesienia. Bardzo żałowałem, że nie wziąłem ze sobą słuchawek wyciszających hałasy. Choćby wspomniana przeze mnie scena pierwszej wizyty. Wszystko, co istotne zostało przekazane w obrazie. Naprawdę nie potrzeba było nic więcej. Ani muzyki, ani tym bardziej narracji z offu. A jednak ta nieprzerwanie leciała kompletnie masakrując mój zachwyt.
Gdyby ze "Świata, który nadejdzie" wyciąć 95% monologów (i dialogów), całość zmieniłaby się z przegadanego monstrum w perłę slow cinema. W tej postaci jest to jedynie ładnie wyglądająca tortura.
Ocena: 4
Jaka szkoda, że Mona Fastvold nie jest przedstawicielką kina minimalistycznego. Jestem pewien, że wtedy uczyniłaby ze "Świata, który nadejdzie" prawdziwe arcydzieło. Nawet w tej okaleczonej formie widać tu sporo dobrych rzeczy. Reżyserka odważnie poczyna sobie w sferze obrazów i dźwięków. Dzięki temu udaje jej się przekazać emocje, zbliżyć widzów do wewnętrznych przeżyć bohaterek. Scena pożaru jest fantastyczna. Pierwsza wizyta to cudowna sekwencja pełna wizualnych klejnotów tworzących niezwykle intymną atmosferę.
Niestety to wszystko Fastvold skutecznie rozwaliła decydując się na nieustającą narrację z offu. Głównej bohaterce usta się nie zamykają. Po pewnym czasie już sam jej głos stał się dla mnie nie do zniesienia. Bardzo żałowałem, że nie wziąłem ze sobą słuchawek wyciszających hałasy. Choćby wspomniana przeze mnie scena pierwszej wizyty. Wszystko, co istotne zostało przekazane w obrazie. Naprawdę nie potrzeba było nic więcej. Ani muzyki, ani tym bardziej narracji z offu. A jednak ta nieprzerwanie leciała kompletnie masakrując mój zachwyt.
Gdyby ze "Świata, który nadejdzie" wyciąć 95% monologów (i dialogów), całość zmieniłaby się z przegadanego monstrum w perłę slow cinema. W tej postaci jest to jedynie ładnie wyglądająca tortura.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz