Wrath of Man (2021)
Oglądając "Jednego gniewnego człowieka" przypomniały mi się czasy świetności Mela Gibsona. "Braveheart", "Okup", nawet słaby "Patriota" - nikt tak się nie mścił jak on. Jason Statham go jednak świetnie zastąpił. A wszystko za sprawą Guya Ritchiego, który tym razem stonował komediowe aspekty i poszedł w stronę mocnego, męskiego i całkiem poważnego kina.
Pierwsze dwa akty filmu to dla mnie kino prawie perfekcyjne. H zachwyca od pierwszej chwili: to góra lodowa, która niewzruszenie podążą wytyczoną trasą i niszczy wszystko, co stanie jej na drodze. Statham wydaje się urodzony do grania takich postaci. Niemal każda scena z jego udziałem budziła mój zachwyt. Kocham takie kino zemsty.
Niestety w trzecim akcie następuje zwrot akcji, który mnie osobiście nie do końca przypadł do gustu. Od tego momentu miałem do czynienia z bardziej typowym dla Guya Ritchiego kinem. I gdyby nie pierwsze dwa akty, byłbym tym zachwycony. Niestety w porównaniu do nich to, co teraz zaczęło dziać się na ekranie, było przeciętne i wtórne. Och, nadal nieźle mi się to oglądało, ale nie robiło aż takiej frajdy, jak to, co widziałem wcześniej.
Oczywiście jak zawsze u Ritchiego, jego filmy to uczta dla oczu i uszu. Świetne kompozycje muzyczne i doskonale zmontowane obrazy sprawiały mi sporo frajdy niezależnie od tego, jak w danym momencie prowadzona była narracja. Miło widzieć, że jego klątwa Disneya nie dosięgła (jak to się stało z Timem Burtonem czy Kennethem Branaghem).
Ocena: 8
Pierwsze dwa akty filmu to dla mnie kino prawie perfekcyjne. H zachwyca od pierwszej chwili: to góra lodowa, która niewzruszenie podążą wytyczoną trasą i niszczy wszystko, co stanie jej na drodze. Statham wydaje się urodzony do grania takich postaci. Niemal każda scena z jego udziałem budziła mój zachwyt. Kocham takie kino zemsty.
Niestety w trzecim akcie następuje zwrot akcji, który mnie osobiście nie do końca przypadł do gustu. Od tego momentu miałem do czynienia z bardziej typowym dla Guya Ritchiego kinem. I gdyby nie pierwsze dwa akty, byłbym tym zachwycony. Niestety w porównaniu do nich to, co teraz zaczęło dziać się na ekranie, było przeciętne i wtórne. Och, nadal nieźle mi się to oglądało, ale nie robiło aż takiej frajdy, jak to, co widziałem wcześniej.
Oczywiście jak zawsze u Ritchiego, jego filmy to uczta dla oczu i uszu. Świetne kompozycje muzyczne i doskonale zmontowane obrazy sprawiały mi sporo frajdy niezależnie od tego, jak w danym momencie prowadzona była narracja. Miło widzieć, że jego klątwa Disneya nie dosięgła (jak to się stało z Timem Burtonem czy Kennethem Branaghem).
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz