A Perfect Enemy (2020)
SPOILER
Często zdarza się, że moja ocena jakiegoś filmu pozostaje w kontrze do powszechnego stosunku do niego. Zazwyczaj choć mi się film mógł nie podobać, to jestem w stanie zrozumieć, co też takiego zobaczyli w nim inni, że się nim zachwycili. W przypadku "Wroga doskonałego" nie potrafię cudzych pozytywnych ocen zrozumieć. Bo choć nie jest to najgorszy film, jaki widziałem w tym roku, to w kinie na gorszej rzeczy nie byłem.
Wszystko w tym filmie jest nie tak, począwszy od samej konstrukcji opowieści, która ma być oparta na tajemnicy i przewrotnej grze, a jej prawdziwe oblicze mamy poznać w finale. Tymczasem dla mnie fabularna zagadka szybko nią przestała być. Kiedy całe otwarcie poświęcone jest na nieustanne gadanie o traumie bohatera sprzed 20 lat i "zniknięciu" jego żony, to pojawiającą się od czapy postać, która nie chce się odczepić, od razu zidentyfikowałem jako "córkę". Krew na makiecie i zmieniający się układ figurek wypełniły pozostałe białe plamy. Od teraz pozostało mi tylko czekać na to, jak reżyser będzie odsłaniać prawdę przed mniej spostrzegawczymi widzami.
Oczywistość fabuły nie byłaby wadą, gdyby sposób prowadzenia narracji był interesujący. Nie należę do tych osób, które nie potrafią cieszyć się zaspoilerowanymi filmami. Problem w tym, że cała otoczka jest raczej odstręczająca niż wciągająca.
Athena Strates jako Texel Textor nie sprawdza się w roli Szeherezady. Jej sposób opowiadania historii jest mało przekonujący i zupełnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego grany przez Tomasza Kota Jeremiasz Angust wciąż do niej wracał. To znaczy wiem, dlaczego narracyjnie był do tego zmuszony. Reżyser jednak nie potrafił tego pokazać w przekonujący sposób. Mroczna gra, która powinna się toczyć między parą głównych bohaterów, jest pozbawiona ciężaru. Między Texel i Jeremiaszem nie ma chemii, nie ma chorej fascynacji, gry odpychania i przyciągania. A przecież na tym właśnie opiera się cała historia. Bez tego film jest pusty i pozbawiony sensu.
Jednak najgorsze jest dopiero przed widzami. Kiedy w trzecim akcie reżyser porzuca kurczowe trzymanie się rzeczywistości i zaczyna operować symboliką i obrazami, całość wkracza na wyżyny artystycznego absurdu. Tego metaforycznego zalewania betonem nie byłem w stanie spokojnie oglądać.
"Wróg publiczny" to dla mnie kinowy koszmar tego lata.
Ocena: 1
Często zdarza się, że moja ocena jakiegoś filmu pozostaje w kontrze do powszechnego stosunku do niego. Zazwyczaj choć mi się film mógł nie podobać, to jestem w stanie zrozumieć, co też takiego zobaczyli w nim inni, że się nim zachwycili. W przypadku "Wroga doskonałego" nie potrafię cudzych pozytywnych ocen zrozumieć. Bo choć nie jest to najgorszy film, jaki widziałem w tym roku, to w kinie na gorszej rzeczy nie byłem.
Wszystko w tym filmie jest nie tak, począwszy od samej konstrukcji opowieści, która ma być oparta na tajemnicy i przewrotnej grze, a jej prawdziwe oblicze mamy poznać w finale. Tymczasem dla mnie fabularna zagadka szybko nią przestała być. Kiedy całe otwarcie poświęcone jest na nieustanne gadanie o traumie bohatera sprzed 20 lat i "zniknięciu" jego żony, to pojawiającą się od czapy postać, która nie chce się odczepić, od razu zidentyfikowałem jako "córkę". Krew na makiecie i zmieniający się układ figurek wypełniły pozostałe białe plamy. Od teraz pozostało mi tylko czekać na to, jak reżyser będzie odsłaniać prawdę przed mniej spostrzegawczymi widzami.
Oczywistość fabuły nie byłaby wadą, gdyby sposób prowadzenia narracji był interesujący. Nie należę do tych osób, które nie potrafią cieszyć się zaspoilerowanymi filmami. Problem w tym, że cała otoczka jest raczej odstręczająca niż wciągająca.
Athena Strates jako Texel Textor nie sprawdza się w roli Szeherezady. Jej sposób opowiadania historii jest mało przekonujący i zupełnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego grany przez Tomasza Kota Jeremiasz Angust wciąż do niej wracał. To znaczy wiem, dlaczego narracyjnie był do tego zmuszony. Reżyser jednak nie potrafił tego pokazać w przekonujący sposób. Mroczna gra, która powinna się toczyć między parą głównych bohaterów, jest pozbawiona ciężaru. Między Texel i Jeremiaszem nie ma chemii, nie ma chorej fascynacji, gry odpychania i przyciągania. A przecież na tym właśnie opiera się cała historia. Bez tego film jest pusty i pozbawiony sensu.
Jednak najgorsze jest dopiero przed widzami. Kiedy w trzecim akcie reżyser porzuca kurczowe trzymanie się rzeczywistości i zaczyna operować symboliką i obrazami, całość wkracza na wyżyny artystycznego absurdu. Tego metaforycznego zalewania betonem nie byłem w stanie spokojnie oglądać.
"Wróg publiczny" to dla mnie kinowy koszmar tego lata.
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz