Le bal des folles (2021)
Końcówka XIX wieku. Bohaterką filmu jest pochodząca z dobrego domu młoda kobieta. Jest niezależna, zainteresowana sprawami, które normalnie zarezerwowane są dla mężczyzn. Już to sprawia, że w oczach ojca jest "trudnym dzieckiem". Kiedy więc ten dowie się, że córka widzi i rozmawia ze zmarłymi, zareaguje bez chwili zwłoki. Kobieta zostanie wysłana do ośrodka dla psychicznie chorych.
Szybko okazuje się, że szpital psychiatryczny nie jest najtrafniejszym określeniem dla tegi miejsca. Oprócz kobiet z rzeczywistymi problemami trafiły tu też te, które sprawiały problemy, które odrzucały patriarchalne normy społeczeństwa. A kiedy już znajdzie się za murami ośrodka, to resztka człowieczeństwa, jaką na wolności mogły się cieszyć kobiety, zostaje im odebrana.
Choć instytucja i realia epoki są pobocznym elementem fabuły, to mnie właśnie te aspekty najbardziej zainteresowały. Fascynujące było to, jak opresja racjonalizowana była jako nauka, a hańbiące i okrutne praktyki uznawano za działania pomagające i lecznicze.
Sama historia głównej bohaterki i pracującej w ośrodku pielęgniarki wydała mi się mdła i mechanicznie opowiedziana. Od początku czytelna jest droga dwójki postaci, oczywista relacja i Mélanie Laurent nie zrobiła nic, by to jakoś rozbudować. Może dlatego od granej przez reżyserkę pielęgniarki ciekawsza była Jeanne, pielęgniarka-sadystka. Poświęcono jej niewiele czasu, dzięki czemu pozostała niedookreśloną i niejednoznaczną postacią, co za tym idzie bardziej fascynującą.
Ocena: 6
Szybko okazuje się, że szpital psychiatryczny nie jest najtrafniejszym określeniem dla tegi miejsca. Oprócz kobiet z rzeczywistymi problemami trafiły tu też te, które sprawiały problemy, które odrzucały patriarchalne normy społeczeństwa. A kiedy już znajdzie się za murami ośrodka, to resztka człowieczeństwa, jaką na wolności mogły się cieszyć kobiety, zostaje im odebrana.
Choć instytucja i realia epoki są pobocznym elementem fabuły, to mnie właśnie te aspekty najbardziej zainteresowały. Fascynujące było to, jak opresja racjonalizowana była jako nauka, a hańbiące i okrutne praktyki uznawano za działania pomagające i lecznicze.
Sama historia głównej bohaterki i pracującej w ośrodku pielęgniarki wydała mi się mdła i mechanicznie opowiedziana. Od początku czytelna jest droga dwójki postaci, oczywista relacja i Mélanie Laurent nie zrobiła nic, by to jakoś rozbudować. Może dlatego od granej przez reżyserkę pielęgniarki ciekawsza była Jeanne, pielęgniarka-sadystka. Poświęcono jej niewiele czasu, dzięki czemu pozostała niedookreśloną i niejednoznaczną postacią, co za tym idzie bardziej fascynującą.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz