The Revival (2017)
Eli jest człowiekiem Boga. Syn pastora, po jego śmierci przejął kongregację. Eli jest intelektualistą. Zamiast mówić językiem zrozumiałym dla wiernych, zmusza ich do abstrakcyjnych rozważań na temat natury Stwórcy. Nic więc dziwnego, że liczba wiernych maleje, parafia tonie w długach, a konkurencja rośnie w siłę. I wtedy pojawi się on. Obcy. Zagubiony. Przystojny. Eli będzie nim oczarowany od pierwszego spojrzenia. Ten odpowie na jego niewypowiedziane pragnienia otwarciem serca. Tak Eli zostanie sprowadzony na drogę grzechu, która okaże się niezbędna do tytułowego odrodzenia. Nie będzie to jednak ten rodzaj duchowej odbudowy, jakiego można się spodziewać.
"Odrodzenie" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Spodziewałem się kolejnego na poły amatorskiego melodramatu z religią w tle. I oczywiście tym w dużej mierze jest. Ale oprócz tego okazał się ponurym obrazem grzesznego świata, w którym wzniosłe uczucia, szlachetne intencje i czysta wiara przegrywają ze słabościami, strachem i ambicjami.
Film Jennifer Gerber mam ochotę nazwać satanistycznym. Opowiada bowiem o triumfie ludzi upadłych, zamiast o wyzwoleniu się z grzechu. Religia nie jest tu narzędziem zbawienia, a właśnie katalizatorem występku. Sympatyczne na początku filmu postacie później zachowują się w sposób bezwzględny, brutalnym, odrażający i tchórzliwy. Każdy z bohaterów zamiast odrodzić się popada w jeszcze większe potępienie.
Reżyser bardzo dobrze poradziła sobie z prowadzeniem narracji. Choć jak na mój gust zbyt wiele rzeczy uprościła, odcięła. Opowiadana przez nią historia ogranicza się do minimum, co czasami prowadzi do mało przekonujących sekwencji. Trudno jest na przykład uwierzyć, że Eli z zaskakującą beztroską zdecydował się odstąpić nieznajomemu domek pozostawiony po ojcu. Ten z kolei zbyt łatwo zakochuje się po uszy. Mimo tych wad jest to i tak dobra filmowa lektura.
Ocena: 7
"Odrodzenie" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Spodziewałem się kolejnego na poły amatorskiego melodramatu z religią w tle. I oczywiście tym w dużej mierze jest. Ale oprócz tego okazał się ponurym obrazem grzesznego świata, w którym wzniosłe uczucia, szlachetne intencje i czysta wiara przegrywają ze słabościami, strachem i ambicjami.
Film Jennifer Gerber mam ochotę nazwać satanistycznym. Opowiada bowiem o triumfie ludzi upadłych, zamiast o wyzwoleniu się z grzechu. Religia nie jest tu narzędziem zbawienia, a właśnie katalizatorem występku. Sympatyczne na początku filmu postacie później zachowują się w sposób bezwzględny, brutalnym, odrażający i tchórzliwy. Każdy z bohaterów zamiast odrodzić się popada w jeszcze większe potępienie.
Reżyser bardzo dobrze poradziła sobie z prowadzeniem narracji. Choć jak na mój gust zbyt wiele rzeczy uprościła, odcięła. Opowiadana przez nią historia ogranicza się do minimum, co czasami prowadzi do mało przekonujących sekwencji. Trudno jest na przykład uwierzyć, że Eli z zaskakującą beztroską zdecydował się odstąpić nieznajomemu domek pozostawiony po ojcu. Ten z kolei zbyt łatwo zakochuje się po uszy. Mimo tych wad jest to i tak dobra filmowa lektura.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz