Saint-Narcisse (2020)

Bruce La Bruce minął się z powołaniem. Gdyby urodził się w Meksyku lub Kolumbii, pewnie robiłby przebojowe telenowele. "Saint-Narcisse" to bowiem tasiemcowa opowieść w pigułce. Czego tu nie ma? Zaginieni bracia bliźniacy, matki, o których istnieniu się nie wiedziało, mistycyzm, religia, obsesje i pożądanie. Zabrakło tylko muzyki w stylu "ta da dam" w scenach, kiedy odkrywana jest prawda.



La Bruce wciąż stara się być niepokornym twórcą, ale teraz ma to inny charakter. "Saint-Narcisse" pod wieloma względami jest dość klasyczną filmową opowieścią, co w przeszłości nie było u tego reżysera normą. Jego dawne filmy charakteryzowała większa anarchiczna chaotyczność, pójście na żywioł. Tu swoją niepokorność wyraża narracyjnymi motywami, jak molestowanie seksualne kleryków i erotyzacja katolickiego mistycyzmu.

Nie jestem do końca przekonany do takiego La Bruce'a. Bo choć pomysłowości mu nie mogę odmówić, to już dyscypliny w snuciu opowieści tak. Wiele z rzeczy jest tu tylko atrapami lub etykietkami, za którymi nic się nie kryje. To, że matka bohaterów jest "wiedźmą", nie ma w zasadzie żadnego znaczenia, choć La Bruce umieszcza w filmie sceny, które sugerują coś innego. Podobnie niewykorzystane jest to, że matka mieszkała tuż obok swojego syna i nic o tym nie wiedziała. To aż prosiło się o coś więcej, o połączenie tego z magią czy religią. Nawet punkt wyjścia, czyli narcyzm (zarówno mit grecki jak i miłość narcystyczna), są tylko ozdobną girlandą.

La Bruce skacze od sceny do sceny. Opowieść więc raz wyrywa się do przodu, by po chwili gubić się w wizualnych meandrach, które poza byciem wizualnymi meandrami nie wnoszą nic do filmu. W efekcie film nie przynosi satysfakcji.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)