Suzanna Andler (2021)
Jeden dzień z życia kobiety. Przybyła do bogatej posiadłości, żeby ją wynająć na przyszłoroczne wakacje. Jest sama, ale tylko część czasu spędzi samotnie. Film to seria rozmów prowadzonych przez nią osobiście lub telefonicznie, dzięki którym rzucone zostaje światło na skomplikowane życie, jakie prowadzi.
"Suzanna Andler" jest adaptacją sztuki teatralnej i to widać i czuć w każdym aspekcie filmu. Reżyser w ogóle tego nie ukrywa i tylko w niewielkim stopniu maskuje pozwalając bohaterce na chwilę opuścić scenę wewnątrz willi. Nie miałbym z tym najmniejszego problemu, gdyby tylko spodobał mi się pomysł reżysera na ten spektakl. A tak niestety nie jest.
Jacquot postawił na ciszę, leniwe tempo, niemal szeptem prowadzone rozmowy, w których nawet najbardziej dramatyczne wyznania padają jakby od niechcenia. Dla mnie był to błąd. Sprawiał, że powtarzane w kółko te same zdania, zamiast budować rytm i tempo, wybijały mnie z opowieści i niepomiernie irytowały. Jakbym oglądał sztukę granę przez chorych na Alzheimera, którzy co chwilę zapominali, że już zadawali pytania, więc je jeszcze raz deklamują. Wolałbym, żeby Suzanna była bardziej żywiołową postacią, żeby dialogi były wypowiadane lirycznie, by przy powtórnym zadawaniu tych samych pytań, mieć w sobie więcej ognia i pasji.
W wersji Jacquota portret bohaterki jest rozmyty, jakby reżyser pokazywał nam ją przez zaparowaną szybę, a jednocześnie przekonywał nas do tego, że podkreśla wszystkie niuanse jej skomplikowanego charakteru. W jego rękach ta opowieść zmieniła się w zatęchłą i pretensjonalną, graną przez znudzonych i pretensjonalnych aktorów.
Ocena: 2
"Suzanna Andler" jest adaptacją sztuki teatralnej i to widać i czuć w każdym aspekcie filmu. Reżyser w ogóle tego nie ukrywa i tylko w niewielkim stopniu maskuje pozwalając bohaterce na chwilę opuścić scenę wewnątrz willi. Nie miałbym z tym najmniejszego problemu, gdyby tylko spodobał mi się pomysł reżysera na ten spektakl. A tak niestety nie jest.
Jacquot postawił na ciszę, leniwe tempo, niemal szeptem prowadzone rozmowy, w których nawet najbardziej dramatyczne wyznania padają jakby od niechcenia. Dla mnie był to błąd. Sprawiał, że powtarzane w kółko te same zdania, zamiast budować rytm i tempo, wybijały mnie z opowieści i niepomiernie irytowały. Jakbym oglądał sztukę granę przez chorych na Alzheimera, którzy co chwilę zapominali, że już zadawali pytania, więc je jeszcze raz deklamują. Wolałbym, żeby Suzanna była bardziej żywiołową postacią, żeby dialogi były wypowiadane lirycznie, by przy powtórnym zadawaniu tych samych pytań, mieć w sobie więcej ognia i pasji.
W wersji Jacquota portret bohaterki jest rozmyty, jakby reżyser pokazywał nam ją przez zaparowaną szybę, a jednocześnie przekonywał nas do tego, że podkreśla wszystkie niuanse jej skomplikowanego charakteru. W jego rękach ta opowieść zmieniła się w zatęchłą i pretensjonalną, graną przez znudzonych i pretensjonalnych aktorów.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz