City of Lies (2018)
Coś jest mocno nie tak z amerykańskimi twórcami filmowymi. "Miasto kłamstw" jest bowiem kolejnym już filmem widzianym przeze mnie w krótkim okresie czasu, którego głównym problemem jest nieudolne żonglowanie perspektywami i poszerzanie historii o różne jej aspekty bez zastanawiania się, jaki wpływ ma to na całość.
Punkt wyjścia "Miasta kłamstw" jest intrygujący. Twórcy biorą się tu za prawdziwe historie raperów Tupaca Shakura i Notoriousa B.I.G., ze szczególnym uwzględnieniem kulisów ich śmierci. Snują fascynującą opowieść pełną intryg, ślepych zaułków, brudnych policjantów i tchórzliwych polityków. To świat, który z powodzeniem mógłby konkurować z tym fikcyjnym wykreowanym na przykład w "Tajemnicach Los Angeles".
Tak jednak nie jest, bo opowiadający tworzą dość dziwną konstrukcję narracyjną. Nie potrafią zdecydować się, komu chcą poświęcić uwagę. Niby głównym bohaterem jest policjant prowadzący śledztwo. Jednak zamiast widzieć jego zmagania z systemem, jesteśmy świadkami jego opowieści, którą przekazuje dziennikarzowi. I to ten od czasu do czasu wyrasta na pierwszoplanową postać, ale nie ma to żadnych istotnych konsekwencji. Twórcom zdaje się to być potrzebne wyłącznie do pokazania go w kilku sytuacjach, których policjant nie zna. Dlaczego są one tak istotne, by pokazać je widzom? Trudno dociec. Nie wzmacnia to historii, nie wpływa na intrygę.
W efekcie "Miasto kłamstw" zmienia się w solidne filmidło z zaskakująco mocną obsadą. Nie oferuje jednak nic, co mogłoby go postawić w jednym szeregu z innymi słynnymi śledczymi fabułami, jak na przykład "JFK" Stone'a.
Ocena: 6
Punkt wyjścia "Miasta kłamstw" jest intrygujący. Twórcy biorą się tu za prawdziwe historie raperów Tupaca Shakura i Notoriousa B.I.G., ze szczególnym uwzględnieniem kulisów ich śmierci. Snują fascynującą opowieść pełną intryg, ślepych zaułków, brudnych policjantów i tchórzliwych polityków. To świat, który z powodzeniem mógłby konkurować z tym fikcyjnym wykreowanym na przykład w "Tajemnicach Los Angeles".
Tak jednak nie jest, bo opowiadający tworzą dość dziwną konstrukcję narracyjną. Nie potrafią zdecydować się, komu chcą poświęcić uwagę. Niby głównym bohaterem jest policjant prowadzący śledztwo. Jednak zamiast widzieć jego zmagania z systemem, jesteśmy świadkami jego opowieści, którą przekazuje dziennikarzowi. I to ten od czasu do czasu wyrasta na pierwszoplanową postać, ale nie ma to żadnych istotnych konsekwencji. Twórcom zdaje się to być potrzebne wyłącznie do pokazania go w kilku sytuacjach, których policjant nie zna. Dlaczego są one tak istotne, by pokazać je widzom? Trudno dociec. Nie wzmacnia to historii, nie wpływa na intrygę.
W efekcie "Miasto kłamstw" zmienia się w solidne filmidło z zaskakująco mocną obsadą. Nie oferuje jednak nic, co mogłoby go postawić w jednym szeregu z innymi słynnymi śledczymi fabułami, jak na przykład "JFK" Stone'a.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz