Mosquito State (2020)
Rozzuchwalony ostatnimi polskimi produkcjami (które może nie były szczególnie udane, ale miały swoje plusy) postanowiłem wybrać się do kina na ten "Mosquito State". Na jego korzyść przemawiał fakt, że to w sumie mało polski film, przynajmniej jeśli chodzi o obsadę. Liczyłem więc na co najmniej niezłą rzecz.
Początek dawał jeszcze radę. Czołówka była fajnie pomyślana i zrealizowana. Sceny z imprezy pracowniczej również sugerowały intrygującą historię. W budowie klimatu pomogła dobrze dobrana muzyka (Farah - "Law of Life"). Byłem tak pozytywnie nastawiony do filmu, że nawet uświadomienie sobie, że komary są narzędziem do budowania taniej alegorii kryzysu ekonomicznego z drugiej połowy pierwszej dekady XXI wieku, nie przeszkodziło mi dalej chwytać się nadziei, że jednak dostanę tu coś z "Pi" Aronofsky'ego czy "Muchy" Cronenberga.
Tymczasem "Mosquito State", które na kinowej kopii nosi polski tytuł "Komar", okazało się bełkotem pozera. Ładne obrazki i kontemplacyjne tempo mają udawać głębię, której w rzeczywistości tu nie ma. Metafory są grubymi nićmi szyte i w ogóle się nie sprawdzają. Fabularnie film jest wręcz grubiański. Bohater nie ma historii, jego droga i "przemiana" są pozorowane. Cała myśl sprowadza się do tego, że piękna kobieta może daleko zajść, jeśli w odpowiednim miejscu i czasie pojawi się u boku wycofanego społecznie geniusza.
Pod koniec "Mosquito State" przypominało mi ostatnie "dzieła" Niewolskiego: farmazony, z których nic nnie wynika.
Ocena: 2
Początek dawał jeszcze radę. Czołówka była fajnie pomyślana i zrealizowana. Sceny z imprezy pracowniczej również sugerowały intrygującą historię. W budowie klimatu pomogła dobrze dobrana muzyka (Farah - "Law of Life"). Byłem tak pozytywnie nastawiony do filmu, że nawet uświadomienie sobie, że komary są narzędziem do budowania taniej alegorii kryzysu ekonomicznego z drugiej połowy pierwszej dekady XXI wieku, nie przeszkodziło mi dalej chwytać się nadziei, że jednak dostanę tu coś z "Pi" Aronofsky'ego czy "Muchy" Cronenberga.
Tymczasem "Mosquito State", które na kinowej kopii nosi polski tytuł "Komar", okazało się bełkotem pozera. Ładne obrazki i kontemplacyjne tempo mają udawać głębię, której w rzeczywistości tu nie ma. Metafory są grubymi nićmi szyte i w ogóle się nie sprawdzają. Fabularnie film jest wręcz grubiański. Bohater nie ma historii, jego droga i "przemiana" są pozorowane. Cała myśl sprowadza się do tego, że piękna kobieta może daleko zajść, jeśli w odpowiednim miejscu i czasie pojawi się u boku wycofanego społecznie geniusza.
Pod koniec "Mosquito State" przypominało mi ostatnie "dzieła" Niewolskiego: farmazony, z których nic nnie wynika.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz