Spencer (2021)

Na "Spencer" wybrałem się bez większych oczekiwań. Biorąc pod uwagę to, kto stał za tym projektem, było mało prawdopodobne, że film przypadnie mi do gustu. Nie jestem fanem scenariuszy Stevena Knighta. Jest on dla mnie kimś pokroju Goyera, tyle że szykującego bardziej ambitnego projekty: obaj mają zazwyczaj świetne pomysły, ale nie potrafią ich przerobić w równie udane fabuły. Podobnie Pablo Larraín był dla mnie zawsze solidnym średniakiem o stylu opowiadania, którego nigdy nie byłem szczególnym fanem.



"Spencer" opowiada o trzech dniach z życia Księżnej Diany w schyłkowym okresie jej małżeństwa z Karolem. Akcja rozgrywa się w czasie Świąt Bożego Narodzenia, kiedy cała rodzina królewska gromadzi się na wspólnych uroczystościach.

Biorąc pod uwagę to, ile miejsca poświęcają twórcy ceremoniałowi, jak dużo pokazuje się tu bogactwa i ogromu królewskiej posiadłości, można sądzić, że "Spencer" miało być opowieścią o kanarku w złotej klatce, o delikatnej istotce stłamszonej przez tradycję, powinność, w której pozory są istotniejsze od tego, co rzeczywiście zachodzi między członkami tej toksycznej rodziny. Niestety niewiele z tego udaje się Knightowi i Larraínowi pokazać. Nie potrafią nawet wykorzystać naiwnej symboliki wciąż przywoływanej historii Anny Boleyn.

Diana z ich filmu wcale nie wygląda na zagubioną i stłamszoną. Użyte narracyjne narzędzia wskazują raczej na postać z głębokimi zaburzeniami emocjonalnymi. I nie chodzi mi tu o sceny jej wizji Anny czy połykania pereł, ale o sekwencje z dziećmi. Wszystkie one przypominają mi co bardziej traumatyczne opowieści filmowe o niestabilnych rodzicach i uwikłanych w to dzieciach: impulsywne zachowania, budzenie synów w środku nocy, by się z nimi bawić, przejażdżka samochodem z opuszczonym dachem, choć dzieci przez cały pobyt narzekają, że jest im zimno.

Ale jeśli nawet taki obraz Diany naprawdę twórcy chcieli przekazać widzom, to i tak nie ma to większego znaczenia. Filmowi brakuje jakiegoś punktu odniesienia, jakiejś myśli stojącej za wyborem takich a nie innych scen. Zaś emocjonalna waga tej opowieści jest zerowa. Mimo świetnej kreacji Kristen Stewart Diana jest nikim. I nawet dość łatwo za bohaterką przychodziło mi niedowierzanie pojawiającym się co chwilę zapewnieniom, że wszyscy ją kochają. Bo też poza deklaracjami słownymi nic za tym nie przemawia.

Sztuczne dialogi (które badziej pasowałyby do minimalistycznego kina Dereka Jarmana a la "Edward II"), monumentalna inscenizacja, zabawy w baśniowo-senną otoczkę - to wszystko są ciekawe zabiegi formalne. Tyle że pytanie po co zostały użyte, pozostaje bez satysfakcjonującej odpowiedzi.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)