tick, tick...Boom! (2021)

Lin-Manuel Miranda jest człowiekiem wielu talentów. Reżyseria filmowa jednak nie jest jednym z nich. Tu jawi się wyłącznie jako poprawny wyrobnik, który niczego poważnie nie sknoci, ale też pozbawiony jest wyczucia, jak poszczególne filmowe sceny wpływają na całość. Takim w każdym razie jawi się w filmie "tick, tick...Boom!".



Oczywiście w filmie tym rzucił się na głębokie wody. Jest to bowiem dzieło meta, wielopoziomowe. Punktem wyjścia jest życie i twórczość Jonathana Larsona, autora słynnego musicalu "Rent". Jest to zarazem adaptacja jego show "tick, tick...Boom!", który miał charakter autobiograficzny. Już to daje nam dwie perspektywy na życie kompozytora: wewnętrzną (z show) i zewnętrzną (Mirandy obudowującego przedstawienie dodatkowymi scenami). Oczywiście całość pozostaje musicalem, w większości bazując na utworach samego Larsona.

Ale na tym nie koniec. "tick, tick...Boom!" jest również hołdem złożonym Broadwayowi i artystom, którzy wypruwali flaki, by sięgnąć gwiazd na scenach najważniejszych teatrów. Obsada filmu to w dużej mierze parada broadwayowskich legend (scena "Sunday") i młodych nadziei desek teatrów. Nic w tym dziwnego. Miranda swoje największe sukcesy odnosił właśnie na Broadwayu, więc odwołuje się tu nie tylko do spuścizny Larsona, ale również do swoich własnych doświadczeń.

W tej skomplikowanej konstrukcji na bohatera (a nie legendę Boradwayu) i jego osobiste zmagania nie ma za bardzo miejsca. Stąd sama historia jest szaleńczo uproszczona i po prostu kiepsko opowiedziana. Więcej emocji wzbudziły we mnie sceny po tym, jak Jon dowiaduje się o pozytywnym wyniku na HIV Michaela niż sceny po tym, jak dziewczyna Jona go opuszcza.

Podobnie jest z muzyką. Jest tu kilka fajnych piosenek (i scen do nich). Są jednak i takie, które męczyły mnie lub irytowały przekombinowaniem inscenizacyjnym. W ogóle film jest mocno nierówny. Szczególnie męczący jest środek. Musiałem nawet na godzinę przerwać oglądanie, bo nie byłem w stanie już tego zdzierżyć. W końcówce jednak Mirandzie udało się tchnąć w rzecz minimum emocji, więc ostatecznie nie uznaję "tick, tick...Boom!" za totalne fiasko.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Tonight I Strike (2013)

Hvítur, hvítur dagur (2019)