Les choses humaines (2021)
Na taki film o gwałcie czekałem od dawna. To, co "Ostatni pojedynek" tylko zasygnalizowano, w "Oskarżonym" stało się głównym przedmiotem debaty. Najnowsze dzieło Yvana Attala zajmuje się bowiem nie samym czynem, lecz kulturowymi przyczynami, dla których czyn może jednocześnie być gwałtem i nim nie być.
Przywołanie "Ostatniego pojedynku" Ridleya Scotta nie jest przypadkowe. "Oskarżony" ma bowiem dokładnie tę samą strukturę. Najpierw oglądamy wydarzenie z jego, potem z jej perspektywy, by na końcu odbył się proces ważący słowo przeciw słowu.
Attalowi ta formuła jest potrzebna jednak do zupełnie innych celów. Reżyser odsłania mechanizmy i stawia odważne tezy, z którymi ja się w większości zgadzam. "Oskarżony" pokazuje, że korzeni gwałtu należy szukać nie w jednostce, a w patriarchalnej cywilizacji.
Kluczem jest tu słowo "nie". To, czy mamy do czynienia z gwałtem czy nie, zdaje się zależeć wyłącznie od tego, czy kobiet wyrazi sprzeciw. Jednak Attal w "Oskarżony" jednoznaczne pokazuje, jak fałszywym i w gruncie rzeczy niszczycielskim jest to podejście. Przyjmuje ono bowiem za pewnik, że mężczyźnie można wszystko, że granicę jego zachowania wyznacza "nie", czyli sprzeciw kobiety.
Attal jest jednak bezwzględny w swojej oceni tego aksjomatu patriarchatu i nie ma żadnych problemów z jego zakwestionowanie. W nim właśnie widzi powód, dla którego większość mężczyzn nie jest nawet świadomych tego, że postąpili źle. Skoro wszystko im można, a jedyną granicą jest sprzeciw kobiety, to gdy go nie ma, jakim cudem można oczekiwać, że się powstrzymają, że zrozumieją, iż przekraczają granice, dokonują gwałtu?
Takie podejście CAŁĄ odpowiedzialność za gwałt zrzuca na kobietę: to nie mężczyzna dokonuje gwałtu, lecz kobieta jest gwałcona. To ona musi "nauczyć się mówić nie" (jak stwierdza bohaterka grana przez Charlotte Gainsbourg). Ba, wiele kobiet tak dobrze opanowało strategie radzenia sobie z mężczyznami, że w ich natarczywych zachowaniach nie widzą nic niewłaściwego (zeznania jednej z kobiet, która mówi, że kiedy czemuś była niechętna, to mężczyzna akceptował to, ale czasami zdarzało jej się obciągnąć mu, choć nie miała na to ochoty, i jest to dla niej tak oczywiste, naturalne, że nie widzi w tym nic przemocowego). Ofiarami gwałtu są więc te osoby, które nie wyuczyły się sztuki odczytywania intencji mężczyzn, które nie mają w sobie na tyle silnie rozwiniętej asertywności, by powiedzieć "nie".
Co więcej, konsekwencją takiego podejścia jest uznanie, że z gwałtem mamy do czynienia wyłącznie wtedy, kiedy wszystkie zaangażowane w sytuacje strony zgadzają się, że jest gwałt. A przecież jest to kompletyny absurd! Gwałt nie jest kwestią konsensusu. Gwałt ma zawsze miejsce, jeśli przynajmniej jedna ze stron tak to czuje.
"Oskarżony" jednoznacznie pokazuje, że w sytuacji #metoo ów niepodważalny aksjomat o tym, że mężczyźnie wolno wszystko, chyba że usłyszy wyraźny sprzeciw, prowadzi do tragedii, której ofiarami są nie tylko zgwałcone kobiety, ale również sami mężczyźni. Oto bowiem zostają postawieni w sytuacji, w której zarzuca się im coś, o czym są święcie przekonani, że nie miało miejsca. Bo też i skąd mają to wiedzieć? Tym samym Attal zdaje się mówić o tym, że prawdziwym końcem kultury gwałtu będzie doprowadzenie do upadku patriarchatu i jego niepodważalnych dotąd aksjomatów. Dlaczego to kobiety muszą uczyć się strategii obrony i sprzeciwu? Dlaczego to mężczyźnie nie mogliby się uczyć, że posiadanie chromosomu Y nie daje im prawa do wszystkiego?
O ile jednak "Oskarżonego" na poziomie idei i przesłania uważam za ważny i niezwykle cenny film, o tyle jako fabuła jest to rzecz jedynie solidna. Wpisuje się w format typowego francuskiego prodecurala, w którym mechanizmy państwa wpisane są w osobiste życiowe problemy konkretnych osób. Ma solidne kreacje aktorskie, ale żadnej wybitnej. To nie historia i bohaterowie, ale sama myśl filmu zostanie w mojej pamięci.
Ocena: 7
Przywołanie "Ostatniego pojedynku" Ridleya Scotta nie jest przypadkowe. "Oskarżony" ma bowiem dokładnie tę samą strukturę. Najpierw oglądamy wydarzenie z jego, potem z jej perspektywy, by na końcu odbył się proces ważący słowo przeciw słowu.
Attalowi ta formuła jest potrzebna jednak do zupełnie innych celów. Reżyser odsłania mechanizmy i stawia odważne tezy, z którymi ja się w większości zgadzam. "Oskarżony" pokazuje, że korzeni gwałtu należy szukać nie w jednostce, a w patriarchalnej cywilizacji.
Kluczem jest tu słowo "nie". To, czy mamy do czynienia z gwałtem czy nie, zdaje się zależeć wyłącznie od tego, czy kobiet wyrazi sprzeciw. Jednak Attal w "Oskarżony" jednoznaczne pokazuje, jak fałszywym i w gruncie rzeczy niszczycielskim jest to podejście. Przyjmuje ono bowiem za pewnik, że mężczyźnie można wszystko, że granicę jego zachowania wyznacza "nie", czyli sprzeciw kobiety.
Attal jest jednak bezwzględny w swojej oceni tego aksjomatu patriarchatu i nie ma żadnych problemów z jego zakwestionowanie. W nim właśnie widzi powód, dla którego większość mężczyzn nie jest nawet świadomych tego, że postąpili źle. Skoro wszystko im można, a jedyną granicą jest sprzeciw kobiety, to gdy go nie ma, jakim cudem można oczekiwać, że się powstrzymają, że zrozumieją, iż przekraczają granice, dokonują gwałtu?
Takie podejście CAŁĄ odpowiedzialność za gwałt zrzuca na kobietę: to nie mężczyzna dokonuje gwałtu, lecz kobieta jest gwałcona. To ona musi "nauczyć się mówić nie" (jak stwierdza bohaterka grana przez Charlotte Gainsbourg). Ba, wiele kobiet tak dobrze opanowało strategie radzenia sobie z mężczyznami, że w ich natarczywych zachowaniach nie widzą nic niewłaściwego (zeznania jednej z kobiet, która mówi, że kiedy czemuś była niechętna, to mężczyzna akceptował to, ale czasami zdarzało jej się obciągnąć mu, choć nie miała na to ochoty, i jest to dla niej tak oczywiste, naturalne, że nie widzi w tym nic przemocowego). Ofiarami gwałtu są więc te osoby, które nie wyuczyły się sztuki odczytywania intencji mężczyzn, które nie mają w sobie na tyle silnie rozwiniętej asertywności, by powiedzieć "nie".
Co więcej, konsekwencją takiego podejścia jest uznanie, że z gwałtem mamy do czynienia wyłącznie wtedy, kiedy wszystkie zaangażowane w sytuacje strony zgadzają się, że jest gwałt. A przecież jest to kompletyny absurd! Gwałt nie jest kwestią konsensusu. Gwałt ma zawsze miejsce, jeśli przynajmniej jedna ze stron tak to czuje.
"Oskarżony" jednoznacznie pokazuje, że w sytuacji #metoo ów niepodważalny aksjomat o tym, że mężczyźnie wolno wszystko, chyba że usłyszy wyraźny sprzeciw, prowadzi do tragedii, której ofiarami są nie tylko zgwałcone kobiety, ale również sami mężczyźni. Oto bowiem zostają postawieni w sytuacji, w której zarzuca się im coś, o czym są święcie przekonani, że nie miało miejsca. Bo też i skąd mają to wiedzieć? Tym samym Attal zdaje się mówić o tym, że prawdziwym końcem kultury gwałtu będzie doprowadzenie do upadku patriarchatu i jego niepodważalnych dotąd aksjomatów. Dlaczego to kobiety muszą uczyć się strategii obrony i sprzeciwu? Dlaczego to mężczyźnie nie mogliby się uczyć, że posiadanie chromosomu Y nie daje im prawa do wszystkiego?
O ile jednak "Oskarżonego" na poziomie idei i przesłania uważam za ważny i niezwykle cenny film, o tyle jako fabuła jest to rzecz jedynie solidna. Wpisuje się w format typowego francuskiego prodecurala, w którym mechanizmy państwa wpisane są w osobiste życiowe problemy konkretnych osób. Ma solidne kreacje aktorskie, ale żadnej wybitnej. To nie historia i bohaterowie, ale sama myśl filmu zostanie w mojej pamięci.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz