The Card Counter (2021)
Film fabularny ma to do siebie, że opowiada historię, że wydarzenia mają znacznie, że układają się w wątki, które są rozwijane, które do czegoś prowadzą. Jednak to, że taki jest standard, nie oznacza wcale, że jest to jedyna możliwość. Czasami od wydarzeń ważniejsza jest forma.
Bardzo żałuję, że Paul Schrader o tym nie pamiętał. Bo wątki Circa i Gordo były zupełnie niepotrzebne. Siłą "Hazardzisty" były obrazy i tempo opowieści. Reżyser stworzył hipnotyczną opowieść o człowieku żyjącym w swoistym czyśćcu. Przytłoczony poczuciem winy, świadomy tego, kim okazał się w obliczu ludzkiej brutalności, bohater snuje się zatracając w rytuałach świata hazardowych gier karcianych.
I na tym powinna się zakończyć część fabularna. Historia, jak w minimalistycznym kinie południowoamerykańskim, powinna być maksymalnie ograniczona. Schrader powinien skupić się na tym, co tu mu najlepiej wychodziło: tworzeniu okazji do medytacji nad zbrodnią i karą. Klimat podkręcały świetne kompozycje Roberta Levona Beena. A jednak reżyser nie dowierzał, że to wystarczył i dodał koszmarny wątek zemsty młodego chłopaka, który niczym walec drogowy zrównał całość z filmową przeciętnością.
Na szczęście ostał się w tym wszystkim Oscar Isaac. Pokazał się tu z najlepszej strony. Świetnie zaprezentował skrywającą się w bohaterze przemoc. Stworzył tu jedną z najlepszych kreacji w swojej karierze. I bardzo żałowałem, że Schrader nie dotrzymał mu kroku.
Ocena: 5
Bardzo żałuję, że Paul Schrader o tym nie pamiętał. Bo wątki Circa i Gordo były zupełnie niepotrzebne. Siłą "Hazardzisty" były obrazy i tempo opowieści. Reżyser stworzył hipnotyczną opowieść o człowieku żyjącym w swoistym czyśćcu. Przytłoczony poczuciem winy, świadomy tego, kim okazał się w obliczu ludzkiej brutalności, bohater snuje się zatracając w rytuałach świata hazardowych gier karcianych.
I na tym powinna się zakończyć część fabularna. Historia, jak w minimalistycznym kinie południowoamerykańskim, powinna być maksymalnie ograniczona. Schrader powinien skupić się na tym, co tu mu najlepiej wychodziło: tworzeniu okazji do medytacji nad zbrodnią i karą. Klimat podkręcały świetne kompozycje Roberta Levona Beena. A jednak reżyser nie dowierzał, że to wystarczył i dodał koszmarny wątek zemsty młodego chłopaka, który niczym walec drogowy zrównał całość z filmową przeciętnością.
Na szczęście ostał się w tym wszystkim Oscar Isaac. Pokazał się tu z najlepszej strony. Świetnie zaprezentował skrywającą się w bohaterze przemoc. Stworzył tu jedną z najlepszych kreacji w swojej karierze. I bardzo żałowałem, że Schrader nie dotrzymał mu kroku.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz