The King's Man (2021)
Rok '22 jeszcze na dobre się nie rozpoczął, a ja już przeżyłem pierwsze bolesne rozczarowanie. Jestem wielkim fanem serii "Kingsman", dlatego też ze sporymi oczekiwaniami szedłem na prequel. Wierzyłem, że osadzenie fabuły w czasach I wojny światowej, będzie doskonałą okazją do puszczenia przez reżysera wodzy fantazji. W końcu Czarna Żmija była w stanie skutecznie śmiać się z tej wojny.
Niestety Vaughn nie wrzucił na luz. Z wojną światową obchodzi się jak ze śmierdzącym jajkiem. "Pierwszej misji" jest bliżej do "1917" niż do cyklu "Kingsman". Tyle że tu włączył się jeszcze tryb opery mydlanej. Pierwszy akt to prawdziwa strata czasu. Nic tylko smęcą o tym, jak to Conrad chciałby się wykazać bohaterstwem, a jego nadopiekuńczy ojczulek mu na to nie pozwala. Poza pomysłem, by trzech monarchów odgrywał ten sam aktor, nic ciekawego nie zostało przez twórców zaproponowane.
Na chwilę moja nadzieja rozgorzała, kiedy na ekranie pojawia się Rasputin. Scena "leczenia" nogi i późniejszy pojedynek przypomniały mi, dlaczego kocham tę serię. Niestety była to jedyna sekwencja godna marki. Potem mamy powrót do smęcenia, do poważnego traktowania I wojny światowej. A przede wszystkim do koszmarnego marnotrawienia aktorskich talentów. Valerie Pachner jako Mata Hari została relegowana do pozycji statystki, a Hanussena mógł spokojnie zagrać pierwszy z brzegu gość złapany na ulicy, a nie Daniel Brühl.
Teraz zacząłem się bać o trzecią część głównego cyklu. Może jednak lepiej byłoby, gdyby nigdy nie powstała.
Ocena: 2
Niestety Vaughn nie wrzucił na luz. Z wojną światową obchodzi się jak ze śmierdzącym jajkiem. "Pierwszej misji" jest bliżej do "1917" niż do cyklu "Kingsman". Tyle że tu włączył się jeszcze tryb opery mydlanej. Pierwszy akt to prawdziwa strata czasu. Nic tylko smęcą o tym, jak to Conrad chciałby się wykazać bohaterstwem, a jego nadopiekuńczy ojczulek mu na to nie pozwala. Poza pomysłem, by trzech monarchów odgrywał ten sam aktor, nic ciekawego nie zostało przez twórców zaproponowane.
Na chwilę moja nadzieja rozgorzała, kiedy na ekranie pojawia się Rasputin. Scena "leczenia" nogi i późniejszy pojedynek przypomniały mi, dlaczego kocham tę serię. Niestety była to jedyna sekwencja godna marki. Potem mamy powrót do smęcenia, do poważnego traktowania I wojny światowej. A przede wszystkim do koszmarnego marnotrawienia aktorskich talentów. Valerie Pachner jako Mata Hari została relegowana do pozycji statystki, a Hanussena mógł spokojnie zagrać pierwszy z brzegu gość złapany na ulicy, a nie Daniel Brühl.
Teraz zacząłem się bać o trzecią część głównego cyklu. Może jednak lepiej byłoby, gdyby nigdy nie powstała.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz