L'origine du monde (2020)
"Początek świata" ma jedną z najdziwniejszych fabuł, jakie widziałem. Oto główny bohater odkrywa, że jego serce przestało bić. O dziwo jednak nie umarł. Zdezorientowany, za namową żony udaje się do holistycznej terapeutki. Ta twierdzi, że jeśli nie zostanie podjęta terapia na czas, to za trzy dni bohater będzie całkowicie martwy. Na szczęście terapeutka jest w stanie mu pomóc. Potrzebuje tylko jednego drobiazgu: musi zobaczyć, skąd pochodzi bohater, czyli chce obejrzeć waginę jego matki. Wystarczy zdjęcie, byle nie cyfrowe. Niemal cały film to desperackie próby zrobienia zdjęcia.
Przy tak nakreślonej fabule naturalnym jest oczekiwać równie zwariowanej filmowej opowieści. Tymczasem "Początek świata" nie jest szczególnie ekspresyjnym filmem. Humor ma tu charakter stonowany i zdecydowanie intelektualny. Nie ma szaleństw, ekscesów i narracyjnej hiperaktywności. Efektem tego jest film, który niemal zupełnie nie śmieszy. Sceny z matką w większości budzą zmieszanie niż śmiech. Jej napastowanie jest bowiem pokazywany zbyt poważnie, by było się z czego śmiać. W zasadzie zabawne są jedynie drobiazgi i dopiero pod sam koniec robi się śmiesznie, kiedy matka zaczyna spowiadać się ze swoich grzechów. Śmieszy przede wszystkim opowieść o wizycie u bogatych rodziców niedoszłej narzeczonej bohatera.
Lubię Laurenta Lafitte'a, ale jako aktora. Jego debiut reżyserski wypada niezręcznie. A jego sposób opowiadania żartów zupełnie mi nie odpowiada. Wolę go oglądać przed kamerą.
Ocena: 3
Przy tak nakreślonej fabule naturalnym jest oczekiwać równie zwariowanej filmowej opowieści. Tymczasem "Początek świata" nie jest szczególnie ekspresyjnym filmem. Humor ma tu charakter stonowany i zdecydowanie intelektualny. Nie ma szaleństw, ekscesów i narracyjnej hiperaktywności. Efektem tego jest film, który niemal zupełnie nie śmieszy. Sceny z matką w większości budzą zmieszanie niż śmiech. Jej napastowanie jest bowiem pokazywany zbyt poważnie, by było się z czego śmiać. W zasadzie zabawne są jedynie drobiazgi i dopiero pod sam koniec robi się śmiesznie, kiedy matka zaczyna spowiadać się ze swoich grzechów. Śmieszy przede wszystkim opowieść o wizycie u bogatych rodziców niedoszłej narzeczonej bohatera.
Lubię Laurenta Lafitte'a, ale jako aktora. Jego debiut reżyserski wypada niezręcznie. A jego sposób opowiadania żartów zupełnie mi nie odpowiada. Wolę go oglądać przed kamerą.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz