Postcards from London (2018)
Po ponad 20 latach przerwy Steve McLean wrócił do kina i nakręcił "Pocztówki z Londynu". Choć tytuł (i niektóre motywy, np. Święty Sebastian) przywodzą na myśl jego filmowy debiut "Pocztówki z Ameryki", to jest to jednak dzieło zupełnie inne. Trudno to nawet nazwać filmem. To wizualny eksperyment, zabawa formą, w której fabuła schodzi na drugi plan.
Nominalnie jest to historia młodego chłopaka, który przyjeżdża do Londynu w poszukiwaniu szczęścia. Trafia pod skrzydła grupy męskich prostytutek, które zajmują dość specyficzną niszę na rynku pracowników seksualnych. Chłopak szybko odnajduje się w tym świecie, stając się obiektem pożądania mężczyzn o artystycznych ciągotach.
Film jednak nie ma zbyt wiele wspólnego z realnym światem. Wszystko, co widzimy, ma tu mocno umowny charakter. Przez cały film przebywamy w mrocznej przestrzeni, z której wyłaniają się różne scenografie, a to zaułku w Soho, baru, w którym przebywają prostytutki i ich klienci, muzeum. W tych symbolicznych przestrzeniach męskie prostytutki rozmawiają o sztuce, ze szczególnym uwzględnieniem historii Caravaggia. To - oraz postać św. Sebastiana - przywodzą na myśl filmy Dereka Jarmana "Caravaggio", "Edward II" itp. Mamy tu bowiem do czynienia z tą samą scenicznością. McLean nasyca ją jednak neonowymi barwami.
Wszystko to zmienia "Pocztówki z Londynu" w dzieło niezwykłe, bardzo hermetyczne. Jestem przekonany, że większość widzów nie wytrwa na nim do końca. Ja jednak byłem w siódmym niebie. Takie kino kocham.
Ocena: 9
Nominalnie jest to historia młodego chłopaka, który przyjeżdża do Londynu w poszukiwaniu szczęścia. Trafia pod skrzydła grupy męskich prostytutek, które zajmują dość specyficzną niszę na rynku pracowników seksualnych. Chłopak szybko odnajduje się w tym świecie, stając się obiektem pożądania mężczyzn o artystycznych ciągotach.
Film jednak nie ma zbyt wiele wspólnego z realnym światem. Wszystko, co widzimy, ma tu mocno umowny charakter. Przez cały film przebywamy w mrocznej przestrzeni, z której wyłaniają się różne scenografie, a to zaułku w Soho, baru, w którym przebywają prostytutki i ich klienci, muzeum. W tych symbolicznych przestrzeniach męskie prostytutki rozmawiają o sztuce, ze szczególnym uwzględnieniem historii Caravaggia. To - oraz postać św. Sebastiana - przywodzą na myśl filmy Dereka Jarmana "Caravaggio", "Edward II" itp. Mamy tu bowiem do czynienia z tą samą scenicznością. McLean nasyca ją jednak neonowymi barwami.
Wszystko to zmienia "Pocztówki z Londynu" w dzieło niezwykłe, bardzo hermetyczne. Jestem przekonany, że większość widzów nie wytrwa na nim do końca. Ja jednak byłem w siódmym niebie. Takie kino kocham.
Ocena: 9
Komentarze
Prześlij komentarz