Infinite Storm (2022)
Od prawie dekady (i filmu "W imię...") nic, co przygotowała Szumowska, nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażenia. "Infinite Storm" przerywa ten smutny trend. Och, nie jest to rzecz świetna, ale wypada lepiej niż byłem psychicznie przygotowany. A to już coś.
Film Szumowskiej sprawdza się jako opowieść surwiwalowa. Przy "Gold" napisałem, że nie jestem fanem idiotów próbujących przetrwać. I tu zdecydowanie bohaterką nie jest idiotka. Wychodzi w góry doskonale przygotowana. To, jak radzi sobie z przyrodą, z niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, z apatycznym lub wręcz wrogim gościem, którego próbuje uratować - oglądanie tego sprawiało mi dużo przyjemności. To była twarda walka, w której uczestniczyli godni siebie przeciwnicy.
To wrażenie zostało wzmocnione przez sposób prowadzenia narracji. Szumowska z umiarem korzysta z filmowych ozdobników. Większość prowadzonej przez nią opowieści o przetrwaniu ma surowy charakter, skupiony na bohaterce, na jej działaniach i podejmowanych decyzjach.
W tryb metafizyczny Szumowska przechodzi tak naprawdę dopiero w samej końcówce. I jest to najgorsza część filmu. Dywagacje o śmierci i żałobie można było sobie darować. Reżyserka opowiadała już o tym dostatecznie często i po prostu powtarza się. A już napisy sugerujące, że bohaterka zmieniła się pod wpływem Johna, to samobój. Nic w filmie nawet nie sugeruje jakiejkolwiek transformacyjnej relacji. Pojawienie się więc tych napisów jest niczym innym, jak przyznaniem się do tego, że w "Infinite Storm" jest jakaś potężna wada, że reżyserka chciała opowiedzieć inną historię od tej, którą widzimy na ekranie. Gdyby końcówki i napisów nie było, oceniłbym film wyżej.
Ocena: 6
Film Szumowskiej sprawdza się jako opowieść surwiwalowa. Przy "Gold" napisałem, że nie jestem fanem idiotów próbujących przetrwać. I tu zdecydowanie bohaterką nie jest idiotka. Wychodzi w góry doskonale przygotowana. To, jak radzi sobie z przyrodą, z niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, z apatycznym lub wręcz wrogim gościem, którego próbuje uratować - oglądanie tego sprawiało mi dużo przyjemności. To była twarda walka, w której uczestniczyli godni siebie przeciwnicy.
To wrażenie zostało wzmocnione przez sposób prowadzenia narracji. Szumowska z umiarem korzysta z filmowych ozdobników. Większość prowadzonej przez nią opowieści o przetrwaniu ma surowy charakter, skupiony na bohaterce, na jej działaniach i podejmowanych decyzjach.
W tryb metafizyczny Szumowska przechodzi tak naprawdę dopiero w samej końcówce. I jest to najgorsza część filmu. Dywagacje o śmierci i żałobie można było sobie darować. Reżyserka opowiadała już o tym dostatecznie często i po prostu powtarza się. A już napisy sugerujące, że bohaterka zmieniła się pod wpływem Johna, to samobój. Nic w filmie nawet nie sugeruje jakiejkolwiek transformacyjnej relacji. Pojawienie się więc tych napisów jest niczym innym, jak przyznaniem się do tego, że w "Infinite Storm" jest jakaś potężna wada, że reżyserka chciała opowiedzieć inną historię od tej, którą widzimy na ekranie. Gdyby końcówki i napisów nie było, oceniłbym film wyżej.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz