Men (2022)
W końcu Alex Garland nakręcił film, który mnie zachwycił. A już myślałem, że nigdy to nie nastąpi. "Ex Machina" była dobra, ale już "Anihilacja" trochę mnie rozczarowała. "Men" to jednak kino autorskiej pełną gębą. Widać, że reżyser miał pomysł nie tylko na fabułę, ale również na formę i konsekwentnie jedno i drugie realizował. Okazał się w tym dużo lepszy od Roberta Eggersa w "Wikingu".
Wiele osób będzie opowiadać o "Men" jako kolejnym filmie o toksycznej męskości. Oczywiście jest to prawda. Garland pokazuje tu różne męskie postawy, które mogą się od siebie różnić w szczegółach, lecz ich wspólna natura jest aż za dobrze widoczna. To natura słabeusza, który nie potrafi zapanować nad sobą w obliczu piękna (kobiecości), ale winą za ten stan rzeczy obarcza nie siebie, lecz właśnie kobietę.
Jednak dla mnie owa toksyczna męskość jest efektem ubocznym, a nie głównym tematem filmu. W "Men" w centrum fabuły stoi bowiem kobieta. Ale ona również nie jest figurą. Garland nie pokazuje nam jej samej, co raczej jej percepcję świata. Percepcję, która naznaczona jest przez traumatyczne wydarzenia. "Men" to kino skrajnego solipsyzmu. Rzeczywistość jest tu jedynie zespołem wrażeń podmiotu poznającego. To dlatego (prawie) wszystkich mężczyzn gra jeden aktor. W tym prostym zabiegu kryje się prawdziwa moc umożliwiająca widzom współodczuwanie i zrozumienie tego, w jakim stanie psychicznym znajduje się główna bohaterka i jakie doświadczenia są jej udziałem.
Garland fantastycznie buduje audiowizualną oprawę i świetnie wygrywa hipnotyczne tempo narracji. Dzięki temu dla mnie "Men" było nie tyle doświadczeniem intelektualnym co emocjonalnym.
Ocena: 8
Wiele osób będzie opowiadać o "Men" jako kolejnym filmie o toksycznej męskości. Oczywiście jest to prawda. Garland pokazuje tu różne męskie postawy, które mogą się od siebie różnić w szczegółach, lecz ich wspólna natura jest aż za dobrze widoczna. To natura słabeusza, który nie potrafi zapanować nad sobą w obliczu piękna (kobiecości), ale winą za ten stan rzeczy obarcza nie siebie, lecz właśnie kobietę.
Jednak dla mnie owa toksyczna męskość jest efektem ubocznym, a nie głównym tematem filmu. W "Men" w centrum fabuły stoi bowiem kobieta. Ale ona również nie jest figurą. Garland nie pokazuje nam jej samej, co raczej jej percepcję świata. Percepcję, która naznaczona jest przez traumatyczne wydarzenia. "Men" to kino skrajnego solipsyzmu. Rzeczywistość jest tu jedynie zespołem wrażeń podmiotu poznającego. To dlatego (prawie) wszystkich mężczyzn gra jeden aktor. W tym prostym zabiegu kryje się prawdziwa moc umożliwiająca widzom współodczuwanie i zrozumienie tego, w jakim stanie psychicznym znajduje się główna bohaterka i jakie doświadczenia są jej udziałem.
Garland fantastycznie buduje audiowizualną oprawę i świetnie wygrywa hipnotyczne tempo narracji. Dzięki temu dla mnie "Men" było nie tyle doświadczeniem intelektualnym co emocjonalnym.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz