Where the Crawdads Sing (2022)
Jeśli ktoś jest ciekawy, jak filmowcy rujnują niezłe pomysły i tworzą rzeczy, które ogląda się z trudem, to powinien obejrzeć "Gdzie raki śpiewają".
Po pierwsze to nie jest wcale zbyt ciekawa historia, ale mógł z tego powstać mimo wszystko dobry film. Porzucona przez rodzinę dziewczyna nauczyła się sztuki przetrwania. Kiedy w jej życiu pojawili się mężczyźni, na krótko pozwoliła sobie zapomnieć, że świat jest okrutny. Mężczyźni jej to szybko przypomnieli. Jeden był tchórzem i ją porzucił. Drugi był tchórzem i przez to ją wykorzystywał.
Jest też wątek kryminalny. Oto bowiem ten drugi facet pewnego dnia został znaleziony martwym. Czy był to wypadek? Czy zabiła go bohaterka? A może zazdrosny o nią jej wcześniejszy partner? Może to narzeczona dowiedziała się, z kim ją zdradzał i miała dość?
Zdając sobie sprawę, że fabuła nie utrzyma się pod ciężarem pełnometrażowego obrazu, twórcy postanowili ją podrasować. Niestety wybrali najgorszy z możliwych sposobów - spowiedzi. Historię opowiada więc sama bohaterka. Jednak nie czyni tego ani przed adwokatem, ani na sali sądowej. Jej opowieść zawieszona jest w próżni. Obnaża to bezradność twórców, ponieważ w żaden sposób nie łączy się ze scenami z zeznań. Choć cieszyć może to, że przynajmniej te są powiązane chronologicznie z tym, co akurat opowiada sama bohaterka.
Sposób prowadzenia narracji jest też przedziwny. Kiedy filmowcy zapominają, że bohaterka jest oskarżona o morderstwo, włącza się im tryb rozlazłego romansidła pełnego żywych kolorów i mającej indukować wzruszenia muzyki. Potem przypominają sobie, że niby jest to kryminał i wracamy na salę rozpraw. Obie te estetyki nie są ze sobą w żaden sposób zsynchronizowane. Efektem tego jest niestrawna papka, z której od czasu do czasu, jakby przez przypadek, wyłaniały się ciekawe pomysły.
Ocena: 4
Po pierwsze to nie jest wcale zbyt ciekawa historia, ale mógł z tego powstać mimo wszystko dobry film. Porzucona przez rodzinę dziewczyna nauczyła się sztuki przetrwania. Kiedy w jej życiu pojawili się mężczyźni, na krótko pozwoliła sobie zapomnieć, że świat jest okrutny. Mężczyźni jej to szybko przypomnieli. Jeden był tchórzem i ją porzucił. Drugi był tchórzem i przez to ją wykorzystywał.
Jest też wątek kryminalny. Oto bowiem ten drugi facet pewnego dnia został znaleziony martwym. Czy był to wypadek? Czy zabiła go bohaterka? A może zazdrosny o nią jej wcześniejszy partner? Może to narzeczona dowiedziała się, z kim ją zdradzał i miała dość?
Zdając sobie sprawę, że fabuła nie utrzyma się pod ciężarem pełnometrażowego obrazu, twórcy postanowili ją podrasować. Niestety wybrali najgorszy z możliwych sposobów - spowiedzi. Historię opowiada więc sama bohaterka. Jednak nie czyni tego ani przed adwokatem, ani na sali sądowej. Jej opowieść zawieszona jest w próżni. Obnaża to bezradność twórców, ponieważ w żaden sposób nie łączy się ze scenami z zeznań. Choć cieszyć może to, że przynajmniej te są powiązane chronologicznie z tym, co akurat opowiada sama bohaterka.
Sposób prowadzenia narracji jest też przedziwny. Kiedy filmowcy zapominają, że bohaterka jest oskarżona o morderstwo, włącza się im tryb rozlazłego romansidła pełnego żywych kolorów i mającej indukować wzruszenia muzyki. Potem przypominają sobie, że niby jest to kryminał i wracamy na salę rozpraw. Obie te estetyki nie są ze sobą w żaden sposób zsynchronizowane. Efektem tego jest niestrawna papka, z której od czasu do czasu, jakby przez przypadek, wyłaniały się ciekawe pomysły.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz