John Dies at the End (2012)
Chyba spokojnie można już mówić o nowym trendzie kinowym. A fakt, że jest on nieskoordynowany, anarchizujący jeszcze lepiej o nim świadczy. "John Dies at the End" stawiam w jednym rzędzie z "Kaboom", "Attack the Block", "Wrong" i "Berberian Sound Studio". Jak tamte, tak i ten jest szalony i dziwny, wykorzystuje sprawdzone wzorce, ale zestawia je w nowych konfiguracjach, przez co wywraca całość do góry nogami. Wszystko tu pulsuje życiem, entuzjazmem i brakiem ograniczeń stawianych wyobraźni. Od czasu wczesnego Cronenberga i Lyncha w bardzo szeroko pojętej fantastyce nie działo się tyle wspaniałych monstrualnie odczapistych rzeczy!
Moją przygodę z twórczością Dona Coscarelliego skończyłem gdzieś przy drugiej części "Morderczych kuleczek". I szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że jest w stanie zrobić film, który będzie tak bardzo świeży, by nie powiedzieć młodzieńczy. Podczas gdy większość "mistrzów kina" w podobnym do Coscarelliego wieku odcina kupony kręcąc wciąż to samo, on zadziwia filmem, który jest tak odważny i energetyczny, że kojarzyć się powinien z twórczością kogoś dopiero zaczynającego karierę filmową, kto jeszcze nie nabawił się odruchu samozachowawczego, który sprawia, że pewnych rzeczy w filmie się nie pokazuje. Twór z mrożonek rozmawiający przez komórkę, eksplodująca gałka oczna, Giamatti, który jest (nie, tego nie powiem) i pełno one-linerów. Czy jest coś, co może się nie podobać? (oczywiście, jeśli jesteście fanami tego rodzaju dziwów, w innym przypadku mój entuzjazm uznacie za przejaw niezdiagnozowanej choroby psychicznej).
Ocena: 9
Moją przygodę z twórczością Dona Coscarelliego skończyłem gdzieś przy drugiej części "Morderczych kuleczek". I szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że jest w stanie zrobić film, który będzie tak bardzo świeży, by nie powiedzieć młodzieńczy. Podczas gdy większość "mistrzów kina" w podobnym do Coscarelliego wieku odcina kupony kręcąc wciąż to samo, on zadziwia filmem, który jest tak odważny i energetyczny, że kojarzyć się powinien z twórczością kogoś dopiero zaczynającego karierę filmową, kto jeszcze nie nabawił się odruchu samozachowawczego, który sprawia, że pewnych rzeczy w filmie się nie pokazuje. Twór z mrożonek rozmawiający przez komórkę, eksplodująca gałka oczna, Giamatti, który jest (nie, tego nie powiem) i pełno one-linerów. Czy jest coś, co może się nie podobać? (oczywiście, jeśli jesteście fanami tego rodzaju dziwów, w innym przypadku mój entuzjazm uznacie za przejaw niezdiagnozowanej choroby psychicznej).
Ocena: 9
Komentarze
Prześlij komentarz