Hungry Hearts (2014)
Miłość jest ślepa – twierdzi popularne powiedzenie. Niestety nie dodaje, że ślepota bywa śmiertelnym zagrożeniem. Wbrew temu, czego uczy nas kultura i religia, miłość nie jest wcale absolutnym dobrem. Bywa źródłem cierpienia, zgrozy, śmierci. O czym przekona się każdy, kto sięgnie po najnowszy film Saveria Costanzy. Niektórzy mogą nawet zacząć zastanawiać się, czy przypadkiem każda osoba w momencie, kiedy staje się płodna, nie powinna przechodzi testów i jeśli ich wynik będzie niepokojący, to czy nie lepiej byłoby ją wysterylizować.
Nie ma wątpliwości, że Jude kocha Minę. Choć poznali się w mało sprzyjających okolicznościach, połączyło ich intensywne uczucie. Jude dla ukochanej mocno zmienił życie. I naprawdę oślepł, ignorując liczne znaki ostrzegawcze i jawne przejawy zagrożenia.
Nie ma też wątpliwości, że Mina kocha swojego nowonarodzonego syna. Jej miłość jest uczuciem totalnym, obezwładniającym. Świata nie widzi poza swoim maleństwem... czasami dosłownie. Jego dobro jest dla niej absolutnym priorytetem. Problem polega jednak na tym, że w sposób niezwykle specyficzny definiuje to dobro. I znów, jej miłość jest ślepa, ignorując liczne znaki ostrzegawcze i fizyczne przejawy zagrożenia.
Bo Mina w swej obsesji zachowania dziecka w czystości praktycznie go głodzi odmawiając sobie i jemu wielu posiłków. Nie potrafi zbalansować diety, a do lekarza czy dietetyka nie zwróci się o pomoc, bo im najzwyczajniej w świecie nie ufa. Jude kocha Minę, kocha też syna, jest więc rozdarty. Nie chce otwarcie występować przeciwko żonie, ale przecież musi zapewnić dziecku przetrwanie. Węzeł gordyjski zaciska się. Miłość - to "wspaniałe" uczucie, jedna z biblijnych cnót - tu staje się siłą zwiastującą totalną zagładę. Bohaterowie uwięzieni przez to uczucie, zostaną postawieni pod ścianą. O ileż ich sytuacja byłaby prostsza, gdyby tylko miłość zastąpiła nienawiść.
"Złaknieni" wzięli mnie przez zaskoczenie. Początkowo wydawało mi się, że obejrzę kolejny typowy film o toksycznym związku, który nigdy tak naprawdę nie powinien zaistnień. Ale powoli Costanzo zmienia akcenty. Jego opowieść robi się coraz bardziej klaustrofobiczna i "creepy". Chwilami reżyser sięga po chwyty rodem z klasycznego horroru (zawężenie perspektywy albo budowanie bycia osaczonym przez wrogie/opętane jednostki). Im bliżej końca, tym większe przerażenie wywołuje to, co dzieje się na ekranie. Costanzo świetnie kreuje atmosferę totalnego zagubienia i desperacji.
Costanzo na zawsze będzie miał u mnie fory. Kocham całym sercem jego "Ku mojej pamięci". Dlatego też byłem mocno zawiedziony "Samotnością liczb pierwszych". Cieszę się, że tym filmem wrócił do formy.
Ocena: 8
Nie ma wątpliwości, że Jude kocha Minę. Choć poznali się w mało sprzyjających okolicznościach, połączyło ich intensywne uczucie. Jude dla ukochanej mocno zmienił życie. I naprawdę oślepł, ignorując liczne znaki ostrzegawcze i jawne przejawy zagrożenia.
Nie ma też wątpliwości, że Mina kocha swojego nowonarodzonego syna. Jej miłość jest uczuciem totalnym, obezwładniającym. Świata nie widzi poza swoim maleństwem... czasami dosłownie. Jego dobro jest dla niej absolutnym priorytetem. Problem polega jednak na tym, że w sposób niezwykle specyficzny definiuje to dobro. I znów, jej miłość jest ślepa, ignorując liczne znaki ostrzegawcze i fizyczne przejawy zagrożenia.
Bo Mina w swej obsesji zachowania dziecka w czystości praktycznie go głodzi odmawiając sobie i jemu wielu posiłków. Nie potrafi zbalansować diety, a do lekarza czy dietetyka nie zwróci się o pomoc, bo im najzwyczajniej w świecie nie ufa. Jude kocha Minę, kocha też syna, jest więc rozdarty. Nie chce otwarcie występować przeciwko żonie, ale przecież musi zapewnić dziecku przetrwanie. Węzeł gordyjski zaciska się. Miłość - to "wspaniałe" uczucie, jedna z biblijnych cnót - tu staje się siłą zwiastującą totalną zagładę. Bohaterowie uwięzieni przez to uczucie, zostaną postawieni pod ścianą. O ileż ich sytuacja byłaby prostsza, gdyby tylko miłość zastąpiła nienawiść.
"Złaknieni" wzięli mnie przez zaskoczenie. Początkowo wydawało mi się, że obejrzę kolejny typowy film o toksycznym związku, który nigdy tak naprawdę nie powinien zaistnień. Ale powoli Costanzo zmienia akcenty. Jego opowieść robi się coraz bardziej klaustrofobiczna i "creepy". Chwilami reżyser sięga po chwyty rodem z klasycznego horroru (zawężenie perspektywy albo budowanie bycia osaczonym przez wrogie/opętane jednostki). Im bliżej końca, tym większe przerażenie wywołuje to, co dzieje się na ekranie. Costanzo świetnie kreuje atmosferę totalnego zagubienia i desperacji.
Costanzo na zawsze będzie miał u mnie fory. Kocham całym sercem jego "Ku mojej pamięci". Dlatego też byłem mocno zawiedziony "Samotnością liczb pierwszych". Cieszę się, że tym filmem wrócił do formy.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz