Fulboy (2015)
Tego filmu nie zamierzałem oglądać. Jednak po rozczarowaniu, jakim było dla mnie "Taekwondo", chciałem się upewnić, że winę ponosi nie Berger, a Martín Farina. I okazało się, że miałem rację.
"Fulboy" ma wszystkie te elementy, które nie podobały mi się w "Taekwondo". W szczególności dotyczy to stosunku reżysera do męskiego ciała. Farina ma obsesję na jego punkcie, przez co nie potrafi pokazywać męskich postaci w sposób naturalny. Jego fiksacja na punkcie cielesności sprawia, że nawet najzwyklejsze w świecie sceny ulegają fetyszyzacji. Co samo w sobie nie jest zarzutem... pod warunkiem wszakże, że zabieg ten czemuś służy. Tymczasem tu reżyser nie robi z tej fetyszyzacji żadnego użytku. Ba, on aktywnie stara się zamydlić widzom oczy przekonując, że nie takie są jego intencje. Stąd co chwilę rzuca z offu wzniosłe hasła o powodach, dla których postanowił nakręcić ten dokument, albo zadaje podniosłe pytania, na które później nie udziela odpowiedzi.
Deklaratywnie "Fulboy" ma być filmem pokazującym kulisy bycia profesjonalnym piłkarzem. Kamera miała towarzyszyć zawodnikom tam, gdzie normalnie nie mają dostępu osoby spoza drużyny. Ale poza jedną wypowiedzią piłkarza do kamery, Farina nie umieścił w filmie żadnych scen mówiących o ich ciężkiej pracy, o poświęceniu. Zamiast tego jest trochę pustej gadaniny o sprawach finansowych. Przez większość filmu reżysera interesują jedynie ciała zawodników. Im bardziej roznegliżowane, tym lepiej. Satysfakcjonującą go alternatywą są też fizyczne kontakty między piłkarzami, nawet jeśli jest to tylko strzyżenie włosów (tych scen jest w filmie naprawdę dużo za dużo).
Jeszcze gorsza jest artystyczna pretensjonalność reżysera. Już początek filmu, kiedy cytuje "Kieszonkowca" Bressona, jest znakiem ostrzegawczym. Później jest już tylko gorzej. Każda wypowiedź z offu działała na mnie jak środek wymiotny, mdliło mnie od tych wszystkich napuszonych rozważań, które niewiele miały wspólnego z tym, co rzeczywiście pokazywały obrazy.
A szkoda, bo kilka ciekawych tematów udało się reżyserowi poruszyć. Wśród nich szczególnie intrygująco zapowiadała się kwestia lęku przed końcem kariery. Ale Farina sprowadził to do paru zdań wypowiedzianych z offu i tyle. Nie rozumiem, dlaczego Marco Berger wziął go pod swoje skrzydła (pomógł mu nawet zmontować "Fulboya").
Ocena: 3
"Fulboy" ma wszystkie te elementy, które nie podobały mi się w "Taekwondo". W szczególności dotyczy to stosunku reżysera do męskiego ciała. Farina ma obsesję na jego punkcie, przez co nie potrafi pokazywać męskich postaci w sposób naturalny. Jego fiksacja na punkcie cielesności sprawia, że nawet najzwyklejsze w świecie sceny ulegają fetyszyzacji. Co samo w sobie nie jest zarzutem... pod warunkiem wszakże, że zabieg ten czemuś służy. Tymczasem tu reżyser nie robi z tej fetyszyzacji żadnego użytku. Ba, on aktywnie stara się zamydlić widzom oczy przekonując, że nie takie są jego intencje. Stąd co chwilę rzuca z offu wzniosłe hasła o powodach, dla których postanowił nakręcić ten dokument, albo zadaje podniosłe pytania, na które później nie udziela odpowiedzi.
Deklaratywnie "Fulboy" ma być filmem pokazującym kulisy bycia profesjonalnym piłkarzem. Kamera miała towarzyszyć zawodnikom tam, gdzie normalnie nie mają dostępu osoby spoza drużyny. Ale poza jedną wypowiedzią piłkarza do kamery, Farina nie umieścił w filmie żadnych scen mówiących o ich ciężkiej pracy, o poświęceniu. Zamiast tego jest trochę pustej gadaniny o sprawach finansowych. Przez większość filmu reżysera interesują jedynie ciała zawodników. Im bardziej roznegliżowane, tym lepiej. Satysfakcjonującą go alternatywą są też fizyczne kontakty między piłkarzami, nawet jeśli jest to tylko strzyżenie włosów (tych scen jest w filmie naprawdę dużo za dużo).
Jeszcze gorsza jest artystyczna pretensjonalność reżysera. Już początek filmu, kiedy cytuje "Kieszonkowca" Bressona, jest znakiem ostrzegawczym. Później jest już tylko gorzej. Każda wypowiedź z offu działała na mnie jak środek wymiotny, mdliło mnie od tych wszystkich napuszonych rozważań, które niewiele miały wspólnego z tym, co rzeczywiście pokazywały obrazy.
A szkoda, bo kilka ciekawych tematów udało się reżyserowi poruszyć. Wśród nich szczególnie intrygująco zapowiadała się kwestia lęku przed końcem kariery. Ale Farina sprowadził to do paru zdań wypowiedzianych z offu i tyle. Nie rozumiem, dlaczego Marco Berger wziął go pod swoje skrzydła (pomógł mu nawet zmontować "Fulboya").
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz