L'odyssée (2016)
Szkoda, że Jérôme Salle ma reżyserskie ambicje. Jego najlepszym filmem w moim odczuciu jest czysto rozrywkowy "Largo Winch". Miłe to było, lekkie i przyjemne. Na drugim biegunie jest "Odyseja", czyli biografia barwnej jednostki, jaką był Jacques-Yves Cousteau. Choć jest to film diametralnie inny od widzianego dziś "Zaginionego miasta Z", to jednak jedną rzecz ma z nim wspólną - kompletna niezdolność do uchwycenia wyjątkowości osoby, o której się opowiada.
"Odyseja" próbuje być portretem człowieka, który jednej idei podporządkował całe swoje życie. Jak również opowieścią o relacji ojca z jego synami (a w zasadzie z jednym synem). Niestety Salle nie przejawia w tym filmie za grosz umiejętności analitycznych, więc rzecz sprowadza się do wyliczanki istotnych z przyjętego punktu widzenia wydarzeń. Reżyser nawet nie stawia pytań. Co jest dość sprytnym posunięciem, no bo jak widz ma czuć się rozczarowany brakiem odpowiedzi, skoro nie ma pytań. Intrygująca postać żony Cousteau jest tu jedynie dodatkiem, który pełni funkcję rozruchową. Gdy tylko fabule grozi utknięcie w martwym punkcie, pojawia się żona i popycha film na właściwe tory, a to fundując naprawę statku, a to robiąc mężowi awantury w związku z jego kolejnymi kochankami (które jednak są dla reżysera tak mało istotne, że gdyby nie te kłótnie, to można byłoby posądzić Cousteau o życie w celibacie).
Podobnym figurantem jest Philippe Cousteau. To on jest klamrą spinającą fabułę, ale poza tym, że ładnie to wygląda, nie ma dla takiego postępowania najmniejszego uzasadnienia. To, co najciekawsze w relacji ojca z synem, tu zostało pominięte. Pozostały jakieś rwane epizody, a równolegle prowadzona (choć zaledwie przez chwilę) narracja ma sugerować jakąś egzystencjalną paralelę, której jednak Salle nigdy nie poświęcił wystarczająco wiele miejsca, by ją ukształtować w coś mającego sens.
"Odyseja" pokazuje więc tylko, jak trudnym gatunkiem jest filmowa biografia. Na ekranie zbiór faktów traci swoje znaczenie, jeśli nie kryje się za nim jakaś głębsza koncepcja twórcza. Jednak posiadanie wizji filmu też nie gwarantuje sukcesu, ponieważ i tak trzeba wyjść poza to, co się wydarzyło i zająć się tym, dlaczego te zdarzenia miały miejsca. Tego ostatniego w filmie Salle'a zabrakło.
Ocena: 4
"Odyseja" próbuje być portretem człowieka, który jednej idei podporządkował całe swoje życie. Jak również opowieścią o relacji ojca z jego synami (a w zasadzie z jednym synem). Niestety Salle nie przejawia w tym filmie za grosz umiejętności analitycznych, więc rzecz sprowadza się do wyliczanki istotnych z przyjętego punktu widzenia wydarzeń. Reżyser nawet nie stawia pytań. Co jest dość sprytnym posunięciem, no bo jak widz ma czuć się rozczarowany brakiem odpowiedzi, skoro nie ma pytań. Intrygująca postać żony Cousteau jest tu jedynie dodatkiem, który pełni funkcję rozruchową. Gdy tylko fabule grozi utknięcie w martwym punkcie, pojawia się żona i popycha film na właściwe tory, a to fundując naprawę statku, a to robiąc mężowi awantury w związku z jego kolejnymi kochankami (które jednak są dla reżysera tak mało istotne, że gdyby nie te kłótnie, to można byłoby posądzić Cousteau o życie w celibacie).
Podobnym figurantem jest Philippe Cousteau. To on jest klamrą spinającą fabułę, ale poza tym, że ładnie to wygląda, nie ma dla takiego postępowania najmniejszego uzasadnienia. To, co najciekawsze w relacji ojca z synem, tu zostało pominięte. Pozostały jakieś rwane epizody, a równolegle prowadzona (choć zaledwie przez chwilę) narracja ma sugerować jakąś egzystencjalną paralelę, której jednak Salle nigdy nie poświęcił wystarczająco wiele miejsca, by ją ukształtować w coś mającego sens.
"Odyseja" pokazuje więc tylko, jak trudnym gatunkiem jest filmowa biografia. Na ekranie zbiór faktów traci swoje znaczenie, jeśli nie kryje się za nim jakaś głębsza koncepcja twórcza. Jednak posiadanie wizji filmu też nie gwarantuje sukcesu, ponieważ i tak trzeba wyjść poza to, co się wydarzyło i zająć się tym, dlaczego te zdarzenia miały miejsca. Tego ostatniego w filmie Salle'a zabrakło.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz