The Lost City of Z (2016)
Percy Fawcett był barwną postacią, pełną sprzeczności i kompleksów, których źródłem była jego rodzinna historia i klasowa przynależność. Jego pierwsze wyprawy do Amazonii przypadły zaś na niezwykle okrutny okres w historii Ameryki Łacińskiej, kiedy kompanie kauczukowe uczyniły Amazonię piekłem na ziemi porównywalnym do tego, jakie funkcjonowało w Kongo czasów Leopolda. Niestety Jamesa Graya najwyraźniej te rzeczy mało interesowały.
Jego film to romantyczna papka, pełna nabzdyczonych dialogów mających - jak mi się zdaje - podkreślać głębię obsesji Fawcetta cywilizacją prekolumbijską w dorzeczu Amazonki. Więcej miejsca poświęcono też relacji z żoną i dziećmi, niż niedoli rdzennej ludności Ameryki Południowej. Nie, żeby relacje rodzinne zostały jakoś szczególnie pogłębione. Mają one w filmie charakter wyłącznie deklaratywny i rozgrywają się jedynie na poziomie dialogów. Do tego mocno łopatologicznych, jak choćby w scenie kłótni Fawcetta z żoną, która staje się manifestacją poglądów feministycznych i patriarchalnych. Ameryka Łacińska jest tu zaś pokazana z równie wielkim "wyczuciem" co w "Babskich wakacjach". Tam przynajmniej można to było zrozumieć, w końcu była to tylko głupiutka komedyjka. Tu takie postępowanie budziło moją pogardę.
"Zaginione miasto Z" ma jakąś tam wartość tylko na poziomie estetycznym. Zdjęcia Dariusa Khondjiego wypadają bardzo dobrze i warte były lepszego filmu. Aktorsko jest zaś niezły, co widać głównie w tym, jak odtwórcy ról poradzili sobie z potężnymi mieliznami scenariuszowymi. Nie jest to jednak ten poziom gry, który byłby w stanie wymazać całą masę niedostatków i koniec końców był to film po prostu mierny.
Ocena: 4
Jego film to romantyczna papka, pełna nabzdyczonych dialogów mających - jak mi się zdaje - podkreślać głębię obsesji Fawcetta cywilizacją prekolumbijską w dorzeczu Amazonki. Więcej miejsca poświęcono też relacji z żoną i dziećmi, niż niedoli rdzennej ludności Ameryki Południowej. Nie, żeby relacje rodzinne zostały jakoś szczególnie pogłębione. Mają one w filmie charakter wyłącznie deklaratywny i rozgrywają się jedynie na poziomie dialogów. Do tego mocno łopatologicznych, jak choćby w scenie kłótni Fawcetta z żoną, która staje się manifestacją poglądów feministycznych i patriarchalnych. Ameryka Łacińska jest tu zaś pokazana z równie wielkim "wyczuciem" co w "Babskich wakacjach". Tam przynajmniej można to było zrozumieć, w końcu była to tylko głupiutka komedyjka. Tu takie postępowanie budziło moją pogardę.
"Zaginione miasto Z" ma jakąś tam wartość tylko na poziomie estetycznym. Zdjęcia Dariusa Khondjiego wypadają bardzo dobrze i warte były lepszego filmu. Aktorsko jest zaś niezły, co widać głównie w tym, jak odtwórcy ról poradzili sobie z potężnymi mieliznami scenariuszowymi. Nie jest to jednak ten poziom gry, który byłby w stanie wymazać całą masę niedostatków i koniec końców był to film po prostu mierny.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz