Gloria Bell (2018)
W "Glorii Bell" Sebastián Lelio wrócił do historii, którą już raz opowiedział. Wtedy jednak zrobił to po hiszpańsku, teraz po angielsku. Przy okazji pozmieniał mocno rozkład akcentów. Wyszedł z tego film zupełnie inny niż "Gloria", ale wcale nie lepszy.
Obie wersje opowiadają od dojrzałej kobiecie w sposób niezbyt optymistyczny. Jednak wersja hiszpańskojęzyczna starała się przynajmniej trzymać pozory pozytywności. Bohaterka była ślepa na okoliczności i była to ślepota przez nią samą indukowana, ale czyniła to w sposób entuzjastyczny i pełen zapału. Gloria z wersji angielskojęzycznej zdaje się być jej przeciwieństwem. Oglądając ją miałem wrażenie, że widzę kobietę martwą za życia. Jej zachowania są mechaniczne, jej entuzjazm jest tylko ćwiczeniem. Iluzja egzystencji, jaką sobie wytwarza, jest podszyta świadomością, że wszystko już minęło, ale ponieważ jeszcze się nie umarło, więc trzeba robić dobrą minę do złej gry.
Co ciekawe, taka postawa nie jest po prostu funkcją wieku. Obserwując innych bohaterów, łatwo można dojść do wniosku, że jest to norma ogólnoludzka. Syn Glorii, czy też córki Arnolda, które może nie są widoczne, ale ich obecność jest mocno odczuwalna, są tego najlepszym przykładem. Smutek jest wszechobecny i po prostu jedni lepiej się z tym kryją od innych.
Choć "Gloria Bell" różni się od "Glorii", to zarazem pozostaje filmem bardzo podobnym. Szczególnie jeśli chodzi o sposób prowadzenia narracji. Znów jest zbyt ospale, znów jest emocjonalnie puste. Aktorzy grają w porządku, ale nie przekłada się to na nic głębszego, skłaniającego do refleksji lub też wciągającego na tyle, bym z zaciekawieniem czekał na rozwój wypadków.
Nie powiem, nie jestem tym zdziwiony. Ale mimo wszystko trochę mi żal. Jak zawsze, kiedy oglądam film z Moore, który nie jest dziełem na miarę jej talentu.
Ocena: 5
Obie wersje opowiadają od dojrzałej kobiecie w sposób niezbyt optymistyczny. Jednak wersja hiszpańskojęzyczna starała się przynajmniej trzymać pozory pozytywności. Bohaterka była ślepa na okoliczności i była to ślepota przez nią samą indukowana, ale czyniła to w sposób entuzjastyczny i pełen zapału. Gloria z wersji angielskojęzycznej zdaje się być jej przeciwieństwem. Oglądając ją miałem wrażenie, że widzę kobietę martwą za życia. Jej zachowania są mechaniczne, jej entuzjazm jest tylko ćwiczeniem. Iluzja egzystencji, jaką sobie wytwarza, jest podszyta świadomością, że wszystko już minęło, ale ponieważ jeszcze się nie umarło, więc trzeba robić dobrą minę do złej gry.
Co ciekawe, taka postawa nie jest po prostu funkcją wieku. Obserwując innych bohaterów, łatwo można dojść do wniosku, że jest to norma ogólnoludzka. Syn Glorii, czy też córki Arnolda, które może nie są widoczne, ale ich obecność jest mocno odczuwalna, są tego najlepszym przykładem. Smutek jest wszechobecny i po prostu jedni lepiej się z tym kryją od innych.
Choć "Gloria Bell" różni się od "Glorii", to zarazem pozostaje filmem bardzo podobnym. Szczególnie jeśli chodzi o sposób prowadzenia narracji. Znów jest zbyt ospale, znów jest emocjonalnie puste. Aktorzy grają w porządku, ale nie przekłada się to na nic głębszego, skłaniającego do refleksji lub też wciągającego na tyle, bym z zaciekawieniem czekał na rozwój wypadków.
Nie powiem, nie jestem tym zdziwiony. Ale mimo wszystko trochę mi żal. Jak zawsze, kiedy oglądam film z Moore, który nie jest dziełem na miarę jej talentu.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz