Seriale 2018
Zwierzęta (sezon 3)
Ocena: 4
Na początku trzeciego sezonu, kiedy okazało się, że twórcy postawili na metazabawę z widzami, byłem zaciekawiony pomysłem. Sądziłem, że wprowadzenie nowego wymiaru wzbogaci serial. Szybko jednak okazało się, że więcej ludzi i wątki typu proces Carrey vs. Sandler zniszczyły to, za co najbardziej lubiłem "Zwierzęta", czyli depresyjne opowieści ubrane w komediowe szaty. Z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej zmuszałem się do powrotu do serialu. I przyznaję, że gdyby nie świadomość, że jest to już ostatni sezon, to prawdopodobnie bym sobie dał spokój, a tak postanowiłem obejrzeć go do końca. Niestety poziom serialu w żadnym momencie nie zaczął rosnąć.
Castlevania (sezon 2)
Ocena: 6
Choć wystawiam mu taką samą ocenę, jak pierwszemu sezonowi, to jednak ten zrobił na mnie lepsze wrażenie. Historia jest spójniejsza, a ekspozycja bohaterów lepiej wpleciona w warstwę narracyjną. Problemem jest jednak nierówna jakość poszczególnych wątków. Intrygi na zamku Draculi wypadają bardzo ciekawie. Czego nie mogę jednak powiedzieć o trójce nominalnie głównych bohaterów. Szczególnie rozczarowujący jest Trevor Belmont, którego istnienie w tym sezonie nie zostało w jakikolwiek sposób uzasadnione. To spore niedopatrzenie.
Bodyguard
Ocena: 6
Kolejna solidna brytyjska produkcja. Jednak podobnie jak w "Skandalu w angielskim stylu" bardziej przypadł mi do gustu punkt wyjścia niż realizacja. W tym przypadku świetnym rozwiązaniem było wprowadzenie postaci o różnych odcieniach szarości. To sprawia, że prosta intryga staje się niezwykle zawiła. Większość bohaterów prowadzi bowiem kilka rozgrywek, której wzajemnie na siebie wpływają tworząc chaos przedziwnych interakcji. Twórcy fajnie rozgrywają wątpliwości, nieźle radzą sobie też z mieszaniem tropów. Jednak całość wypada zaskakująco słabo, jeśli chodzi o grę aktorską i zdjęcia. Kilka postaci jest zdecydowanie przejaskrawionych, że podpada to pod groteskę (jak choćby grana przez Ginę McKee szefowa policji Anna Sampson, która wygląda na parodię Gillian Anderson jako inspektor Stelli Gibson z "Upadku"). Często też stosowanym zabiegiem są pauzy, które skojarzyły mi się z meksykańskimi telenowelami. Zabrakło tylko muzyki typu "ta da dam" w tle w kluczowych momentach, kiedy ujawniany jest kolejny zwrot akcji. I jak większość seriali brytyjskich, "Bodyguard" cierpi na słaby finał, choć nie zrobił on na mnie aż tak złego wrażenia, co na wielu innych widzach.
Trust
Ocena: 6
Oto jeden z tych seriali, które z "obiektywnego punktu widzenia" są bardzo dobre. Warsztatowo nie mam mu nic do zarzucenia. No może poza tym, że stylistyka niektórych odcinków trochę gryzła się z innymi. Ale zdjęcia, montaż, flow historii - wszystko to jest tip top. Serialowi dobrze też robi porównanie z filmem Ridleya Scotta, pogrążając kinową wersję, której i tak nie byłem fanem. Trudno uwierzyć, że i film i serial za punkt wyjścia mają tę samą historię, tak bardzo się od siebie różnią. "Trust" może też pochwalić się znakomitą grą aktorską. Naprawdę wiele osób pokazało się tu z jak najlepszej strony, w tym również te - jak Brendan Fraser - na które już nikt (a z całą pewnością ja) od dawna nie liczył. A jednak serial oglądałem przez wiele miesięcy. Pomiędzy odcinkami robiłem przerwy trwające po kilka tygodniu. Dlaczego? Ponieważ mimo tych wszystkich atutów nie miałem z jego oglądania zbyt wiele funu. Rozum musiał ostro walczyć z sercem za każdym razem, kiedy decydowałem się wrócić do serialu. I choć cieszę się, że "Trust" obejrzałem, to gdybym wiedział, co mnie czeka, zapewne zrezygnowałbym i sięgnął po inny tytuł.
Piknik pod Wiszącą Skałą
Ocena: 3
Choć kocham filmowy "Piknik pod Wiszącą Skałą" miłością bezgraniczną, to nie byłem wcale przeciwny wersji serialowej. Wydawało mi się, że przy odpowiednim podejściu do tematu, mógł z tego wyjść niezły projekt. Niestety twórcy tego serialu najwyraźniej nie mieli interesującego pomysłu. Miniserial składa się bowiem z chaotycznej mieszanki wątków przygotowanych na pół gwizdka. Ten chaos ma ukryć fakt, że tak naprawdę nawet pomysłów na poszczególne postaci nie było za wiele, więc te same konstrukcje charakterologiczne są wykorzystywane po kilka razy. Prawdziwą katastrofą jest wątek dyrektorki, który był po prostu idiotyczny i koniec końców do niczego ciekawego nie doprowadził.Upadek jej i jej szkoły można byłoby pokazać bez tych wszystkich intryg. Sądzę nawet, że wtedy robiłoby to duże większe wrażenie. Znaczna część dziewcząt i nauczycielek z pensji również nie była bohaterkami atrakcyjnych wątków. W zasadzie tylko Miranda mnie zainteresowała, ponieważ jej narcystyczne rebelianctwo budziło moją antypatię. Jest też kilka spraw, które twórcy rozgrzebują, ale nie domykają, przez co wydaje się, jakby sześć odcinków było niewystarczającą liczbą do opowiedzenia wszystkiego, co zostało wymyślone. Ale gdyby serial miał więcej odcinków, to nigdy w życiu nie obejrzałbym go w całości.
Grace i Frankie (sezon 4)
Ocena: 7
Czwarty sezon serialu "Grace i Franki" uważam za najlepszy. Serialowi dobrze zrobiło to, że mniej się w nim dzieje. Dzięki temu tematy, które zostały poruszone, lepiej wybrzmiały, a całość sprawia wrażenie bardziej spójnej. Wreszcie spodobało mi się to, jak pokazano starość. Zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy zaprezentowano skomplikowaną sytuację egzystencjalną, jaką jest pragnienie niezależności, której na przeszkodzie stają fizyczne ograniczenia. Oglądając te odcinki w końcu dostrzegłem sens tego serialu, o co wcześniej było trudno. Aż żałuję, że tak nie było od pierwszego sezonu.
Sense8 (sezon 2)
Ocena: 6
Nie dziwi mnie to, że ten serial został skasowany. Choć jednocześnie uważam, że jest to sezon odrobinę lepszy od pierwszego. Rozwinięto przynajmniej intrygę i rozbudowano świat, w którym funkcjonują bohaterowie. Niestety serial poległ na tym samym, co i "Tu i teraz". Po prostu za bardzo skupia się na ideach, za dużo w tym dydaktyki i propagandy. Bohaterowie często są jedynie chodzącymi reprezentacjami idei. A to rzadko kiedy dobrze służy historii.
Tacy jesteśmy (sezon 2)
Ocena: 7
Drugi sezon jest równie dobry co pierwszy. Ma fantastyczny zestaw bohaterów, jest niezwykle inteligentny, pełen mądrych i psychologicznie istotnych obserwacji na temat więzów łączących ludzi. Każdy odcinek wzruszał mnie do łez. A wymowa serialu poruszyła. "Tacy jesteśmy" pokazuje bowiem parę idealną, cudownych rodziców, prawdziwą miłość i wszystko to okazuje się nie mieć większego znaczenia. Mimo swoich starań para nie zdołała uchronić dzieci przed emocjonalnymi traumami i psychologicznymi problemami. Kochali je, a te i tak wyniosły z domu kompleksy i urazy. "Tacy jesteśmy" jest więc serialem pięknym ale zarazem bardzo przygnębiającym.
I to właśnie to, jak bardzo jest wymagający dla psychiki, sprawił, że mniej więcej w połowie drugiego sezonu miałem go serdecznie dość. Za dużo tego wszystkiego, przez co serial po prostu mi się przejadł. To dokładnie jak z ulubionym daniem. Jeśli je się je dzień w dzień, to po pewnym czasie, zamiast czuć niebo w gębie, zbierać się będzie na wymioty.
Nie jestem więc przekonany, że znajdę w sobie wystarczająco wiele sił, by przetrwać trzeci sezon.
A Very English Scandal
Ocena: 6
Biorąc pod uwagę osoby zaangażowane w realizację tego serialu, muszę przyznać, że jestem zawiedziony. Spodziewałem się znacznie więcej, a tymczasem tu najciekawsza jest sama historia, a przede wszystkim fakt, że wydarzyła się naprawdę. Trudno uwierzyć, że ktoś taki jak Jeremy Thorpe mógł związać się z kimś takim jak Norman Scott. Jeszcze trudniej uwierzyć w to, jaka pierdółka stała za kilkunastoma latami nakręcającej się spirali obsesji. Gdyby tylko Thorpe załatwił Normanowi tę przeklętą kartę, dzięki której ten mógłby spokojnie nie przejmować się o swoją codzienność! Ale tak błaha sprawa w obliczu wizji bycia premierem Thorpe'owi szybko uleciała z głowy, czego zgubne efekty gromadziły się potem latami.
Jednak sposób opowiedzenia tej historii nie zachwycił mnie. Owszem, od czasu do czasu zdarzały się perełki.Jak choćby weselne przemówienie ojca dziewczyny, która wyszła za mąż za Normana. Albo przemowa sędziego instruująca przysięgłych. Albo rozmowa Jeremy'ego z prawnikiem, w której odpowiada na pytanie, dlaczego tak bardzo związał się z Normanem. Ale jest tu też sporo pstrokacizny, która teoretycznie miała ubarwiać opowieść, a na mnie w ogóle nie podziałała.
Za to Hugh Grant stworzył jedną ze swoich najlepszych kreacji aktorskich. A Ben Whishaw raz jeszcze pokazał, że należy do najbardziej utalentowanych aktorów swojego pokolenia.
Hipnotyzer (sezon 2)
Ocena: 6
To nie jest dobry serial. W zasadzie blisko mu do tego, by być wstydliwą przyjemnością. Jego wykonanie czasami razi umownością. Niektórzy członkowie obsady grają jakby pochodzili z wiejskich teatrzyków amatorskich. Twórcom nie udaje się też zbudować klimatu. A jednak sezon obejrzałem do końca. A to dlatego, że sama historia jest interesująca. Podoba mi się pomysł utopii, do której trafił bohater i to, jak siły entropii sprawiają, że miniaturowy raj zaczyna się rozpadać. Sezon stawia ciekawe pytania na temat prawdy i ceny, którą warto płacić, by żyć. Żałuję więc, że rzecz nie została lepiej zrealizowana.
Sprawa idealna (sezon 2)
Ocena: 8
Serial powoli nabiera kształtów, ale jego forma rodzi się w bólach. I drugi sezon nie zakończył tego procesu. Wciąż jest jeszcze całkiem sporo do poprawienia. Niektóre wątki, które dość szybo zostały zamknięte, spokojnie mogły zapełnić pół sezonu. Serial ma też za dużo bohaterów, z którymi twórcy często nie bardzo wiedzą, co zrobić. Jednak kilka odcinków (np. ten z taśmą Trumpa), to mistrzowska robota i dowód na to, że serial ma olbrzymi potencjał.
Lucyfer (sezon 3)
Ocena: 5
Nie dziwię się, że serial został skasowany (choć tylko na chwilę). Trzeci sezon był dla mnie sporym rozczarowaniem. Nie podobało mi się to, że skręcił w stronę "Beverly Hills, 90210". Za dużo tu miłosnych wielokątów, za mało ciekawych interakcji i pomysłów fabularnych. Od czasu do czasu zdarzały się fajne pomysły. Jednak jeśli serial dramatycznie się nie zmieni, to czwarty sezon będzie ostatnim, który obejrzę.
Will i Grace (sezon 9)
Ocena: 8
Cieszę się z powrotu "Willa i Grace". A przerwa dobrze serialowi zrobiła. Nie jestem fanem ósmego sezonu, więc bałem się, że powrót nie będzie mnie śmieszył. Okazało się jednak, że w tej ekipie wciąż jest pełno energii i humoru. Scen, na których śmiałem się w głos, było zaskakująco dużo. Ale nie jest to najlepszy sezon w historii serialu. I mocno czuć, że pomyślany był jako jednorazowa rzecz. Wygląda bowiem jak wspominki, w każdym praktycznie odcinku pojawiał się ktoś z przeszłości. Co prawda nie dla wszystkich postaci znalazło się miejsce, ale było ich i tak więcej, niż się spodziewałem. Osobiście wolałbym, żeby akcja była bardziej osadzona "tu i teraz". Nie do końca też podobało mi się to, że ten sezon był tak bardzo politycznie zaangażowany, co nie miało miejsca przed laty. Liczę jednak, że skoro serial zostanie z nami na dłużej, w kolejnych sezonach zajmą się teraźniejszością Willa i Grace oraz zdecydowanie więcej miejsca poświęcą na zabawę kontekstami popkulturowymi.
Legion (sezon 2)
Ocena: 5
Wielkie rozczarowanie. Noah Hawley chciał dobrze, ale mocno przekombinował. W drugim sezonie "Legiona" jest wiele świetnych rzeczy. Od ogólnego zarysu narracyjnego, którego osią są urojenia Davida, po drobiazgi jak przypowieści o szaleństwie, jak pomysł na odcinek z Sid czy Melanie. Problem polega jednak na tym, że "Legion" wiele stracił, kiedy obejrzałem pierwszy sezon "Fargo" i zobaczyłem, że Hawley się powtarza. Jeszcze większym problemem jest to, że Hawley zapomniał na czym polegało nowatorstwo pierwszego sezonu "Legiona" i w drugim cała niecodzienność polega na poszatkowaniu fabuły i chaotycznym karmieniu drobinkami złaknionego widza. Na papierze może ta koncepcja wypadała ciekawie. Niestety w rzeczywistości sprawia, że "Legion" po prostu stał mi się obojętny. Trudno było mi się przejmować losami poszczególnych bohaterów i emocjonować główną intrygą. Zmagania Davida z Shadow Kingiem są prowadzone tak korespondencyjnie, że równie dobrze mogłoby ich nie być, a serial nie zmieniłby się o jotę. Na początku jeszcze miałem nadzieję, że to do czegoś doprowadzi, że kryje się za tym jakiś Wielki Plan. W połowie sezonu było mi już naprawdę wszystko jedno i każdy kolejny pomysł rzucany przez twórców spływał po mnie jak woda po kaczce.
Fargo (sezon 1)
Ocena: 7
Noah Hawley ma strasznie ograniczony repertuar serialowych sztuczek. Oglądając pierwszy sezon "Fargo" miałem cały czas silne poczucie deja vu. I w końcu do mnie dotarło, że wszystko to, co tu umieścił Hawley, później ponownie wykorzystał w drugim sezonie "Legiona". Oba seriale różni w zasadzie wyłącznie to, że "Fargo" jest uporządkowane, a "Legion" nie. W obu mamy to samo bawienie się czołówką. W obu pełno jest anegdot, przypowieści, zagadek. Nawet konstrukcja bohaterów została w "Legionie" skopiowana z "Fargo". Billy Bob Thornton to taki ciekawszy Shadow King, a David z "Legiona" zachowuje się zaskakująco podobnie do Lestera granego w "Fargo" przez Martina Freemana. Porównując oba seriale dochodzę do wniosku, że wolę "Fargo". Ale nie jestem przekonany do tego, czy po kolejne sezony sięgnę.
Riverdale (sezon 2)
Ocena: 7
Drugi sezon oceniam zdecydowanie wyżej od pierwszego, choć wciąż jest duże pole na pozytywne zmiany. Przede wszystkim był trochę za długi i mam wrażenie, że kilka odcinków to zwykłe wodolejstwo na przeciągnięcie sprawy. Jednak odcinki nawiązujące czy to stylistyką czy to fabułą do kultowych pozycji z gatunku szeroko pojętego horroru wypadały świetnie i sprawiły, że ogólnie "Riverdale" sprawiał wrażenie spójniejszego niż w pierwszym sezonie. Twórcy muszą jednak popracować nad prezentacją wątków politycznych i społecznych, bo choć odgrywały one istotną rolę w drugim sezonie, to jednak ciągnęły poziom serialu w dół.
Dolina krzemowa (sezon 5)
Ocena: 6
Zauważyłem u siebie pewną prawidłowość. W przypadku większości seriali trwających długo, zaczynam odczuwać zmęczenie nimi w okolicach piątego sezonu. I niestety "Dolina krzemowa" potwierdza tę regułę. Dla mnie był to zdecydowanie najsłabszy sezon w historii serialu. Zabrakło ciekawych pomysłów. Jest mniejsza liczba żartów, które za to są powtarzane aż do znudzenia. Dobrych rzeczy jest tu tyle, że do ich zliczenia spokojnie wystarczyłby palce jednej ręki. W zasadzie to w porządku są tylko dwa odcinki: ten o sztucznej inteligencji (świetna puenta) i ostatni, którego fabuła spokojnie mogła stać się podstawą całego sezonu. Dochodzę bowiem do wniosku, że bohaterowie "Doliny krzemowej" potrzebują skrajnych wyzwań, a tych w tym sezonie było niewiele, przez co piąta odsłona jest zwyczajnie pozbawiona wyrazu.
Mężczyzna w pomarańczowej koszuli
Ocena: 6
Dwie historie, które dzieli czas, a łączy temat. To opowieści o homoseksualnej miłości w czasach, kiedy była zakazana i dziś, kiedy uważana jest (przynajmniej prawnie) za coś normalnego. Pierwsza historia to melodramat opowiadający o szkolnych kolegach, którzy po latach spotkali się na włoskim froncie II wojny światowej i zakochali się w sobie. Łączy ich wielkie uczucie, któremu na przeszkodzie staje fakt, że miłość homoseksualna jest karana. Druga historia rozgrywa się współcześnie i opowiada o mężczyźnie, który swobodnie mógłby zbudować związek z mężczyzną, ale tego nie potrafi.
Nie kupuję tego pomysłu. Forma miniserialu nie sprawdziła się, by w wyczerpująco i przekonująco opowiedzieć obie historie, więc kończy się na konstatacji oczywistej bez oglądania "Człowieka w pomarańczowej koszuli", że problemy w związkach nie znikną nawet wtedy, kiedy prawne przeszkody na drodze tychże związków zostaną obalone.
Wydaje mi się, że twórcy zmarnowali potencjał. Historia Michaela i Thomasa spokojnie wystarczyłaby na realizację pełnokrwistego melodramatu. Tym bardziej, że świetną kreację stworzył Oliver Jackson-Cohen. Ze współczesnej historii warty zapamiętania jest jedynie Julian Morris, głównie dlatego, że fajnie wygląda. Ale jego postać wymagała rozbudowania. Warto było wgryźć się w psychikę Adama i mechanizmy, które sprawiają, że tak trudno jest mu związać się emocjonalnie z drugą osobą.
Tu i teraz (sezon 1)
Ocena: 7
Dziwny serial. Punkt wyjścia i zestaw bohaterów jest niemal identyczny, jak w największym hicie Balla - "Sześć stóp pod ziemią". Jednak zamiast na postaciach tym razem twórca skupił się na ideach. Wszystkie kontrowersyjne tematy są tutaj "in your face", przejaskrawione, totalne. Do pewnego stopnia jest to dla mnie wada, ponieważ przez to nie bardzo mogłem poznać bohaterów w relacjach z innymi. Jest to również serial stanowiący mieszankę tematów obyczajowych i paranormalnych, czy przypomina mi z kolei "Sektę". Od niej różni się lepszym wykonaniem i spójniejszą narracją, ale postać grana przez Aarona Paula jest bardziej intrygująca od wszystkich bohaterów "Tu i teraz" razem wziętych. Mimo to nie potrafię skreślić tego serialu. Ma w sobie to "coś", przez co z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnych odcinków.
Stranger Things (sezon 2)
Ocena: 4
Nie mam pojęcia, dlaczego zmarnowałem na ten sezon czas. Już pierwszy nie zrobił przecież na mnie zbyt dużego wrażenia. Kontynuacja jest jednak dużo, dużo gorsza. Gra nostalgią przybrała tu mechaniczną formę przywoływania rekwizytów, za czym nie szedł ani klimat ani duch ówczesnych czasów. To jednak wcale nie było najgorsze. Serial zrobił się po prostu nudny i męczący. Owszem, jest parę fajnych pomysłów, ale nie zostały one wygrane. Jak choćby wątek Ósemki. Jej przygody razem z Jedenastką spokojnie mogły wypełnić czas kilku odcinków. Parę innych wątków także potraktowano w sposób rozczarowujący. Ale to dobrze. Przynajmniej spokojnie o tym serialu mogę zapomnieć.
Sprawa idealna (sezon 1)
Ocena: 7
Bardzo dobry początek. Co prawda nie trzyma poziomu oryginału, "Żony idealnej", ale kilka odcinków (szczególnie 6 i 7) wypadło twórcom fantastycznie, pokazując, że w serialu tkwi potencjał. Ma zróżnicowane spektrum bohaterów, a ciekawych spraw, którymi mogą się zająć z całą pewnością nie brakuje. Niestety w pierwszym sezonie zabrakło motywu przewodniego. Afera z piramidą finansową miała pełnić taką funkcję, ale średnio to wyszło. Mała liczba odcinków sprawiła też, że całkiem spora grupa postaci nie została wykorzystana w należyty sposób. Dotyczy to na przykład granej przez Erikę Tazel jednej z szefowych firmy. Dziwi też to, że nie pociągnięto wątku konfliktu Diane z jej byłą kancelarią (jeśli nie chcieli korzystać z tamtych bohaterów, to można to jednak było rozwiązać inaczej). Nie zmienia to jednak faktu, że sezon pochłonąłem w ekspresowym tempie.
Zabójstwo Versace: American Crime Story
Ocena: 5
No cóż, "Zabójstwo Versace" jest chyba ostatnią antologią Ryana Murphy'ego, którą obejrzałem. Pierwszego "American Horror Story", podobnie jak serii o O.J. Simpsonie nie skończyłem. Pierwszy "Konflikt" obejrzałem w całości, ale byłem nim rozczarowany. "Zabójstwo Versace" to już rzecz totalnie męcząca. Owszem, intelektualnie doceniam to, że Murphy rozbił konstrukcję narracyjną. Tak, jestem w stanie przyznać, że aktorsko serial sprawował się dobrze. Podobał mi się Darren Criss, a Judith Light była po prostu fantastyczna. Ale wynudziłem się oglądając to. Murphy'ego mniej interesują bohaterowie, a bardziej kontekst, w jakim żyli. Podobnie zresztą było w "Bette i Joan". Murphy widzi w swoich bohaterach ofiary, a ich czyny, które powinny wzbudzać oburzenie, neutralizuje pokazując jako objawy choroby zżerającej całe społeczeństwo. Idea dobra, ale tylko wtedy, kiedy bohaterowie nie stanowiliby jedynie przedmiotów do jej prezentacji. Może właśnie dlatego tylko ostatnie dwa odcinki, kiedy bliżej poznajemy rodzinę Andrew Cunanana, mi się podobały. Bo w nich zobaczyłem coś więcej, jakąś iskrę prawdziwego życia i krzywd bohatera.
Świadek oskarżenia
Ocena: 5
Są teksty, które można po prostu ekranizować i powstaną z nich świetne filmy. Są jednak i takie, które wymagają wyciągnięcia czegoś ciekawego, spojrzenia na oryginał z nietypowej perspektywy, nie tyle przenosić na ekran historię, co zobrazować jej interpretację. "Świadek oskarżenia" Christie należy do tej drugiej kategorii. Skupienie się na intrydze kryminalnej, na pytaniu "kto zabił?", było w tym przypadku błędem. Kto zna prozę Christie, ten nie miał problemu z rozgryzieniem sprawy w momencie, w którym pada pierwsze oskarżenie. Dlatego też o wiele lepiej było wykorzystać zbrodnię jako pretekst do opowiedzenia o czymś innym. W oczywisty sposób narzucała się perspektywa feministyczna, która zaakcentowałaby różne strategie radzenia sobie kobiet w męskim świecie. Przyznam się, że przez chwilę wierzyłem, że tą drogą pójdzie reżyser. Zwłaszcza, że postaci granej przez Cattrall nadał odpowiedni rys charakterologiczny. Niestety temat kobiet jest przez reżysera traktowany jako ciekawy rekwizyt, ale nic więcej. Jarrold mógł też wykorzystać historię zbrodni, by opowiedzieć o winie i pragnieniu odkupienia. Z tym tematem byłoby trochę trudniej, ponieważ jedynym kandydatem do takiego traktowania jest postać grana przez Toby'ego Jonesa (co też Jarrold czyni w mniej niż przekonującym post scriptum). Ale gdyby się lepiej przyjrzeć, to kilka innych postaci można było spokojnie "czytać" według tego klucza. Obraz Jarrolda jest jednak do bólu konwencjonalny. Na szczęście jest też bardzo dobrze zagrany. Jones, Cattrall, Riseborough i wschodząca (chyba) gwiazda brytyjskiego kina Billy Howle spisują się rewelacyjnie i są głównym powodem, dla którego warto po ten miniserial sięgnąć.
Towarzysz detektyw
Ocena: 7
Serial z gatunku komedii absurdalnych. Już samo jego założenie jest szalone. Serial został bowiem nakręcony z rumuńskimi aktorami mówiącymi po rumuński i stylizowany był na komunistyczną produkcję z lat 80. Jednak dodano mu angielski dubbing pełen przewrotnych tekstów, które śmieją się po równo z komunizmu jak i amerykańskiego kapitalizmu. Efekt jest naprawdę przedziwny i nie każdemu to specyficzne poczucie humoru będzie odpowiadać. Ja jednak bawiłem się świetnie. A niektóre sekwencje (wizja mszy świętej) uważam za mistrzowskie.
Star Trek: Discovery (sezon 1)
Ocena: 7
Jest tyle seriali, że w zasadzie nie mam ochoty męczyć się z czymś, co nie "kupi" mnie już na początku. Jeden, dwa odcinki i goodbye. I o mały włos, a tak postąpiłbym z nowym "Star Trekiem". Pierwsze odcinki - szok. To nie miało nic wspólnego ze "Star Trekiem", który znam i lubię. Wyglądało raczej na randomowy serial SF, który zamiast budować własną bazę fanów, postanowił się podpiąć pod znaną markę. Po kilku odcinkach na szczęście serial wskoczył na właściwe tory. Zacząłem rozpoznawać strukturę narracyjną odcinków i wzorce fabulrne. Podobało mi się to, że jest to ta sama naiwna pulpa, którą kochałem w "Następnym pokoleniu", tyle tylko że bardziej brutalna i dorosła. W sumie więc pierwszy sezon uznaję za udany. Jednak twórcy muszą popracować nad postaciami. Bo choć są niejednoznaczne i intrygujące, to jednak brakuje im tego czegoś, co czyniłoby z nich bohaterów nieśmiertelnych jak Spock, Data, Picard.
Hipnotyzer (sezon 1)
Ocena: 7
Po pierwszy odcinkach miałem nadzieję, że będzie to serial na miarę "Carnivàle". W końcu realizm magiczny to produkt eksportowy Ameryki Łacińskiej. Z czasem okazało się jednak, że fabularnie serial trochę kuleje. Niektóre sceny, szczególnie pod koniec sezonu, wypadały głupio, groteskowo. Za to podobały mi się zdjęcia, które dużo robiły w ratowaniu klimatu. No i w końcu Leonardo Sbaraglia przypomniał mi, dlaczego jest on moim ulubionym argentyńskim aktorem.
Brytania (sezon 1)
Ocena: 8
Sięgnąłem po "Brytanię", bo spodziewałem się serialu historycznego. Kontynuowałem jego oglądanie, bo okazało się, że jest to serial pokręcony. Złudzenia o historyczności rozwiewają się bardzo szybko, kiedy twórcy bez pardonu pozbywają się Wespazjana. Zostaje więc magia, absurd i zaskakująco duża dawka przemocy. "Brytania" jest serialem campowym, ale w nieoczywisty sposób. Termin ten zazwyczaj kojarzy się z większą dawką humoru. Tutaj humor jest trochę ukryty, bardziej wyrafinowany, całość na pierwszy rzut oka wydaje się niezwykle poważna. Ale jest to powaga szaleńca, a pomysły, jakie mają twórcy zaskakują swoją pokrętną logiką. Od niebanalnych decyzji obsadowych (szaleństwo, jakiem było zaangażowania Zoë Wanamaker w roli królowej Antedii, w pełni się opłaciło), po przewrotne traktowanie bohaterów i wątków. Lubię takie nieoczywiste kombinacje i "Brytanię" pochłonąłem w ekspresowym tempie. Mam nadzieję, że serial odniesie sukces i powstanie drugi sezon.
Wikingowie (sezon 5, część 1)
Ocena: 6
Chyba nie ma już szans na to, by "Wikingowie" wrócili na poziom, na jakim byli na początku. A wszystko przez mnogość wątków, przez co na nic tak naprawdę nie ma czasu. Bjorn ledwo trafił do świata Morza Śródziemnego, a już wrócił na północ. A szkoda, bo miał tam całkiem ciekawe przygody i spotkał wiele intrygujących postaci. Spokojnie cały sezon można byłoby poświęcić tylko na drążenie tego tematu. Wątek angielski jest w większość zbędny. Wątek Flokiego mało mnie na razie interesuje, choć przyznaję, ma w sobie potencjał. Z kolei w wątkach walki o Kattegat (Lagertha, Ivar, Harald) daje się we znak zbyt rzadkie sięganie po muzykę zespołu Wardruna, przez co brakuje im po prostu klimatu.
Outlander (sezon 3)
Ocena: 7
Twórcy serialu wykazali się nie lada odwagą. W końcu kto to słyszał, żeby dwójkę głównych bohaterów, których związek stanowi jądro całej opowieści, przez pół sezonu trzymać rozdzielonych?! Ale tu wyraźnie zaznacza się przewaga serialu opartego na już opublikowanym materiale: twórcy świetnie to wygrali, ponieważ całość została przemyślana i od samego początku wiadomo było, dokąd to zaprowadzi. Na moją pozytywną ocenę zapracowały też (względnie) nowe postaci. Podobało mi się to, jak pokazano relację Bree i Rogera, a także Jamiego i Lorda Johna. Duża w tym zasługa świetnie dobranych aktorów. Muszę przyznać, że bałem się, o rolę Johna, ale David Berry sprawdził się w niej śpiewająco.
OCENA SERIALI OBEJRZANYCH W 2017 ROKU ---> TUTAJ
Ocena: 4
Na początku trzeciego sezonu, kiedy okazało się, że twórcy postawili na metazabawę z widzami, byłem zaciekawiony pomysłem. Sądziłem, że wprowadzenie nowego wymiaru wzbogaci serial. Szybko jednak okazało się, że więcej ludzi i wątki typu proces Carrey vs. Sandler zniszczyły to, za co najbardziej lubiłem "Zwierzęta", czyli depresyjne opowieści ubrane w komediowe szaty. Z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej zmuszałem się do powrotu do serialu. I przyznaję, że gdyby nie świadomość, że jest to już ostatni sezon, to prawdopodobnie bym sobie dał spokój, a tak postanowiłem obejrzeć go do końca. Niestety poziom serialu w żadnym momencie nie zaczął rosnąć.
Castlevania (sezon 2)
Ocena: 6
Choć wystawiam mu taką samą ocenę, jak pierwszemu sezonowi, to jednak ten zrobił na mnie lepsze wrażenie. Historia jest spójniejsza, a ekspozycja bohaterów lepiej wpleciona w warstwę narracyjną. Problemem jest jednak nierówna jakość poszczególnych wątków. Intrygi na zamku Draculi wypadają bardzo ciekawie. Czego nie mogę jednak powiedzieć o trójce nominalnie głównych bohaterów. Szczególnie rozczarowujący jest Trevor Belmont, którego istnienie w tym sezonie nie zostało w jakikolwiek sposób uzasadnione. To spore niedopatrzenie.
Bodyguard
Ocena: 6
Kolejna solidna brytyjska produkcja. Jednak podobnie jak w "Skandalu w angielskim stylu" bardziej przypadł mi do gustu punkt wyjścia niż realizacja. W tym przypadku świetnym rozwiązaniem było wprowadzenie postaci o różnych odcieniach szarości. To sprawia, że prosta intryga staje się niezwykle zawiła. Większość bohaterów prowadzi bowiem kilka rozgrywek, której wzajemnie na siebie wpływają tworząc chaos przedziwnych interakcji. Twórcy fajnie rozgrywają wątpliwości, nieźle radzą sobie też z mieszaniem tropów. Jednak całość wypada zaskakująco słabo, jeśli chodzi o grę aktorską i zdjęcia. Kilka postaci jest zdecydowanie przejaskrawionych, że podpada to pod groteskę (jak choćby grana przez Ginę McKee szefowa policji Anna Sampson, która wygląda na parodię Gillian Anderson jako inspektor Stelli Gibson z "Upadku"). Często też stosowanym zabiegiem są pauzy, które skojarzyły mi się z meksykańskimi telenowelami. Zabrakło tylko muzyki typu "ta da dam" w tle w kluczowych momentach, kiedy ujawniany jest kolejny zwrot akcji. I jak większość seriali brytyjskich, "Bodyguard" cierpi na słaby finał, choć nie zrobił on na mnie aż tak złego wrażenia, co na wielu innych widzach.
Trust
Ocena: 6
Oto jeden z tych seriali, które z "obiektywnego punktu widzenia" są bardzo dobre. Warsztatowo nie mam mu nic do zarzucenia. No może poza tym, że stylistyka niektórych odcinków trochę gryzła się z innymi. Ale zdjęcia, montaż, flow historii - wszystko to jest tip top. Serialowi dobrze też robi porównanie z filmem Ridleya Scotta, pogrążając kinową wersję, której i tak nie byłem fanem. Trudno uwierzyć, że i film i serial za punkt wyjścia mają tę samą historię, tak bardzo się od siebie różnią. "Trust" może też pochwalić się znakomitą grą aktorską. Naprawdę wiele osób pokazało się tu z jak najlepszej strony, w tym również te - jak Brendan Fraser - na które już nikt (a z całą pewnością ja) od dawna nie liczył. A jednak serial oglądałem przez wiele miesięcy. Pomiędzy odcinkami robiłem przerwy trwające po kilka tygodniu. Dlaczego? Ponieważ mimo tych wszystkich atutów nie miałem z jego oglądania zbyt wiele funu. Rozum musiał ostro walczyć z sercem za każdym razem, kiedy decydowałem się wrócić do serialu. I choć cieszę się, że "Trust" obejrzałem, to gdybym wiedział, co mnie czeka, zapewne zrezygnowałbym i sięgnął po inny tytuł.
Piknik pod Wiszącą Skałą
Ocena: 3
Choć kocham filmowy "Piknik pod Wiszącą Skałą" miłością bezgraniczną, to nie byłem wcale przeciwny wersji serialowej. Wydawało mi się, że przy odpowiednim podejściu do tematu, mógł z tego wyjść niezły projekt. Niestety twórcy tego serialu najwyraźniej nie mieli interesującego pomysłu. Miniserial składa się bowiem z chaotycznej mieszanki wątków przygotowanych na pół gwizdka. Ten chaos ma ukryć fakt, że tak naprawdę nawet pomysłów na poszczególne postaci nie było za wiele, więc te same konstrukcje charakterologiczne są wykorzystywane po kilka razy. Prawdziwą katastrofą jest wątek dyrektorki, który był po prostu idiotyczny i koniec końców do niczego ciekawego nie doprowadził.Upadek jej i jej szkoły można byłoby pokazać bez tych wszystkich intryg. Sądzę nawet, że wtedy robiłoby to duże większe wrażenie. Znaczna część dziewcząt i nauczycielek z pensji również nie była bohaterkami atrakcyjnych wątków. W zasadzie tylko Miranda mnie zainteresowała, ponieważ jej narcystyczne rebelianctwo budziło moją antypatię. Jest też kilka spraw, które twórcy rozgrzebują, ale nie domykają, przez co wydaje się, jakby sześć odcinków było niewystarczającą liczbą do opowiedzenia wszystkiego, co zostało wymyślone. Ale gdyby serial miał więcej odcinków, to nigdy w życiu nie obejrzałbym go w całości.
Grace i Frankie (sezon 4)
Ocena: 7
Czwarty sezon serialu "Grace i Franki" uważam za najlepszy. Serialowi dobrze zrobiło to, że mniej się w nim dzieje. Dzięki temu tematy, które zostały poruszone, lepiej wybrzmiały, a całość sprawia wrażenie bardziej spójnej. Wreszcie spodobało mi się to, jak pokazano starość. Zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy zaprezentowano skomplikowaną sytuację egzystencjalną, jaką jest pragnienie niezależności, której na przeszkodzie stają fizyczne ograniczenia. Oglądając te odcinki w końcu dostrzegłem sens tego serialu, o co wcześniej było trudno. Aż żałuję, że tak nie było od pierwszego sezonu.
Sense8 (sezon 2)
Ocena: 6
Nie dziwi mnie to, że ten serial został skasowany. Choć jednocześnie uważam, że jest to sezon odrobinę lepszy od pierwszego. Rozwinięto przynajmniej intrygę i rozbudowano świat, w którym funkcjonują bohaterowie. Niestety serial poległ na tym samym, co i "Tu i teraz". Po prostu za bardzo skupia się na ideach, za dużo w tym dydaktyki i propagandy. Bohaterowie często są jedynie chodzącymi reprezentacjami idei. A to rzadko kiedy dobrze służy historii.
Tacy jesteśmy (sezon 2)
Ocena: 7
Drugi sezon jest równie dobry co pierwszy. Ma fantastyczny zestaw bohaterów, jest niezwykle inteligentny, pełen mądrych i psychologicznie istotnych obserwacji na temat więzów łączących ludzi. Każdy odcinek wzruszał mnie do łez. A wymowa serialu poruszyła. "Tacy jesteśmy" pokazuje bowiem parę idealną, cudownych rodziców, prawdziwą miłość i wszystko to okazuje się nie mieć większego znaczenia. Mimo swoich starań para nie zdołała uchronić dzieci przed emocjonalnymi traumami i psychologicznymi problemami. Kochali je, a te i tak wyniosły z domu kompleksy i urazy. "Tacy jesteśmy" jest więc serialem pięknym ale zarazem bardzo przygnębiającym.
I to właśnie to, jak bardzo jest wymagający dla psychiki, sprawił, że mniej więcej w połowie drugiego sezonu miałem go serdecznie dość. Za dużo tego wszystkiego, przez co serial po prostu mi się przejadł. To dokładnie jak z ulubionym daniem. Jeśli je się je dzień w dzień, to po pewnym czasie, zamiast czuć niebo w gębie, zbierać się będzie na wymioty.
Nie jestem więc przekonany, że znajdę w sobie wystarczająco wiele sił, by przetrwać trzeci sezon.
A Very English Scandal
Ocena: 6
Biorąc pod uwagę osoby zaangażowane w realizację tego serialu, muszę przyznać, że jestem zawiedziony. Spodziewałem się znacznie więcej, a tymczasem tu najciekawsza jest sama historia, a przede wszystkim fakt, że wydarzyła się naprawdę. Trudno uwierzyć, że ktoś taki jak Jeremy Thorpe mógł związać się z kimś takim jak Norman Scott. Jeszcze trudniej uwierzyć w to, jaka pierdółka stała za kilkunastoma latami nakręcającej się spirali obsesji. Gdyby tylko Thorpe załatwił Normanowi tę przeklętą kartę, dzięki której ten mógłby spokojnie nie przejmować się o swoją codzienność! Ale tak błaha sprawa w obliczu wizji bycia premierem Thorpe'owi szybko uleciała z głowy, czego zgubne efekty gromadziły się potem latami.
Jednak sposób opowiedzenia tej historii nie zachwycił mnie. Owszem, od czasu do czasu zdarzały się perełki.Jak choćby weselne przemówienie ojca dziewczyny, która wyszła za mąż za Normana. Albo przemowa sędziego instruująca przysięgłych. Albo rozmowa Jeremy'ego z prawnikiem, w której odpowiada na pytanie, dlaczego tak bardzo związał się z Normanem. Ale jest tu też sporo pstrokacizny, która teoretycznie miała ubarwiać opowieść, a na mnie w ogóle nie podziałała.
Za to Hugh Grant stworzył jedną ze swoich najlepszych kreacji aktorskich. A Ben Whishaw raz jeszcze pokazał, że należy do najbardziej utalentowanych aktorów swojego pokolenia.
Hipnotyzer (sezon 2)
Ocena: 6
To nie jest dobry serial. W zasadzie blisko mu do tego, by być wstydliwą przyjemnością. Jego wykonanie czasami razi umownością. Niektórzy członkowie obsady grają jakby pochodzili z wiejskich teatrzyków amatorskich. Twórcom nie udaje się też zbudować klimatu. A jednak sezon obejrzałem do końca. A to dlatego, że sama historia jest interesująca. Podoba mi się pomysł utopii, do której trafił bohater i to, jak siły entropii sprawiają, że miniaturowy raj zaczyna się rozpadać. Sezon stawia ciekawe pytania na temat prawdy i ceny, którą warto płacić, by żyć. Żałuję więc, że rzecz nie została lepiej zrealizowana.
Sprawa idealna (sezon 2)
Ocena: 8
Serial powoli nabiera kształtów, ale jego forma rodzi się w bólach. I drugi sezon nie zakończył tego procesu. Wciąż jest jeszcze całkiem sporo do poprawienia. Niektóre wątki, które dość szybo zostały zamknięte, spokojnie mogły zapełnić pół sezonu. Serial ma też za dużo bohaterów, z którymi twórcy często nie bardzo wiedzą, co zrobić. Jednak kilka odcinków (np. ten z taśmą Trumpa), to mistrzowska robota i dowód na to, że serial ma olbrzymi potencjał.
Lucyfer (sezon 3)
Ocena: 5
Nie dziwię się, że serial został skasowany (choć tylko na chwilę). Trzeci sezon był dla mnie sporym rozczarowaniem. Nie podobało mi się to, że skręcił w stronę "Beverly Hills, 90210". Za dużo tu miłosnych wielokątów, za mało ciekawych interakcji i pomysłów fabularnych. Od czasu do czasu zdarzały się fajne pomysły. Jednak jeśli serial dramatycznie się nie zmieni, to czwarty sezon będzie ostatnim, który obejrzę.
Will i Grace (sezon 9)
Ocena: 8
Cieszę się z powrotu "Willa i Grace". A przerwa dobrze serialowi zrobiła. Nie jestem fanem ósmego sezonu, więc bałem się, że powrót nie będzie mnie śmieszył. Okazało się jednak, że w tej ekipie wciąż jest pełno energii i humoru. Scen, na których śmiałem się w głos, było zaskakująco dużo. Ale nie jest to najlepszy sezon w historii serialu. I mocno czuć, że pomyślany był jako jednorazowa rzecz. Wygląda bowiem jak wspominki, w każdym praktycznie odcinku pojawiał się ktoś z przeszłości. Co prawda nie dla wszystkich postaci znalazło się miejsce, ale było ich i tak więcej, niż się spodziewałem. Osobiście wolałbym, żeby akcja była bardziej osadzona "tu i teraz". Nie do końca też podobało mi się to, że ten sezon był tak bardzo politycznie zaangażowany, co nie miało miejsca przed laty. Liczę jednak, że skoro serial zostanie z nami na dłużej, w kolejnych sezonach zajmą się teraźniejszością Willa i Grace oraz zdecydowanie więcej miejsca poświęcą na zabawę kontekstami popkulturowymi.
Legion (sezon 2)
Ocena: 5
Wielkie rozczarowanie. Noah Hawley chciał dobrze, ale mocno przekombinował. W drugim sezonie "Legiona" jest wiele świetnych rzeczy. Od ogólnego zarysu narracyjnego, którego osią są urojenia Davida, po drobiazgi jak przypowieści o szaleństwie, jak pomysł na odcinek z Sid czy Melanie. Problem polega jednak na tym, że "Legion" wiele stracił, kiedy obejrzałem pierwszy sezon "Fargo" i zobaczyłem, że Hawley się powtarza. Jeszcze większym problemem jest to, że Hawley zapomniał na czym polegało nowatorstwo pierwszego sezonu "Legiona" i w drugim cała niecodzienność polega na poszatkowaniu fabuły i chaotycznym karmieniu drobinkami złaknionego widza. Na papierze może ta koncepcja wypadała ciekawie. Niestety w rzeczywistości sprawia, że "Legion" po prostu stał mi się obojętny. Trudno było mi się przejmować losami poszczególnych bohaterów i emocjonować główną intrygą. Zmagania Davida z Shadow Kingiem są prowadzone tak korespondencyjnie, że równie dobrze mogłoby ich nie być, a serial nie zmieniłby się o jotę. Na początku jeszcze miałem nadzieję, że to do czegoś doprowadzi, że kryje się za tym jakiś Wielki Plan. W połowie sezonu było mi już naprawdę wszystko jedno i każdy kolejny pomysł rzucany przez twórców spływał po mnie jak woda po kaczce.
Fargo (sezon 1)
Ocena: 7
Noah Hawley ma strasznie ograniczony repertuar serialowych sztuczek. Oglądając pierwszy sezon "Fargo" miałem cały czas silne poczucie deja vu. I w końcu do mnie dotarło, że wszystko to, co tu umieścił Hawley, później ponownie wykorzystał w drugim sezonie "Legiona". Oba seriale różni w zasadzie wyłącznie to, że "Fargo" jest uporządkowane, a "Legion" nie. W obu mamy to samo bawienie się czołówką. W obu pełno jest anegdot, przypowieści, zagadek. Nawet konstrukcja bohaterów została w "Legionie" skopiowana z "Fargo". Billy Bob Thornton to taki ciekawszy Shadow King, a David z "Legiona" zachowuje się zaskakująco podobnie do Lestera granego w "Fargo" przez Martina Freemana. Porównując oba seriale dochodzę do wniosku, że wolę "Fargo". Ale nie jestem przekonany do tego, czy po kolejne sezony sięgnę.
Riverdale (sezon 2)
Ocena: 7
Drugi sezon oceniam zdecydowanie wyżej od pierwszego, choć wciąż jest duże pole na pozytywne zmiany. Przede wszystkim był trochę za długi i mam wrażenie, że kilka odcinków to zwykłe wodolejstwo na przeciągnięcie sprawy. Jednak odcinki nawiązujące czy to stylistyką czy to fabułą do kultowych pozycji z gatunku szeroko pojętego horroru wypadały świetnie i sprawiły, że ogólnie "Riverdale" sprawiał wrażenie spójniejszego niż w pierwszym sezonie. Twórcy muszą jednak popracować nad prezentacją wątków politycznych i społecznych, bo choć odgrywały one istotną rolę w drugim sezonie, to jednak ciągnęły poziom serialu w dół.
Dolina krzemowa (sezon 5)
Ocena: 6
Zauważyłem u siebie pewną prawidłowość. W przypadku większości seriali trwających długo, zaczynam odczuwać zmęczenie nimi w okolicach piątego sezonu. I niestety "Dolina krzemowa" potwierdza tę regułę. Dla mnie był to zdecydowanie najsłabszy sezon w historii serialu. Zabrakło ciekawych pomysłów. Jest mniejsza liczba żartów, które za to są powtarzane aż do znudzenia. Dobrych rzeczy jest tu tyle, że do ich zliczenia spokojnie wystarczyłby palce jednej ręki. W zasadzie to w porządku są tylko dwa odcinki: ten o sztucznej inteligencji (świetna puenta) i ostatni, którego fabuła spokojnie mogła stać się podstawą całego sezonu. Dochodzę bowiem do wniosku, że bohaterowie "Doliny krzemowej" potrzebują skrajnych wyzwań, a tych w tym sezonie było niewiele, przez co piąta odsłona jest zwyczajnie pozbawiona wyrazu.
Mężczyzna w pomarańczowej koszuli
Ocena: 6
Dwie historie, które dzieli czas, a łączy temat. To opowieści o homoseksualnej miłości w czasach, kiedy była zakazana i dziś, kiedy uważana jest (przynajmniej prawnie) za coś normalnego. Pierwsza historia to melodramat opowiadający o szkolnych kolegach, którzy po latach spotkali się na włoskim froncie II wojny światowej i zakochali się w sobie. Łączy ich wielkie uczucie, któremu na przeszkodzie staje fakt, że miłość homoseksualna jest karana. Druga historia rozgrywa się współcześnie i opowiada o mężczyźnie, który swobodnie mógłby zbudować związek z mężczyzną, ale tego nie potrafi.
Nie kupuję tego pomysłu. Forma miniserialu nie sprawdziła się, by w wyczerpująco i przekonująco opowiedzieć obie historie, więc kończy się na konstatacji oczywistej bez oglądania "Człowieka w pomarańczowej koszuli", że problemy w związkach nie znikną nawet wtedy, kiedy prawne przeszkody na drodze tychże związków zostaną obalone.
Wydaje mi się, że twórcy zmarnowali potencjał. Historia Michaela i Thomasa spokojnie wystarczyłaby na realizację pełnokrwistego melodramatu. Tym bardziej, że świetną kreację stworzył Oliver Jackson-Cohen. Ze współczesnej historii warty zapamiętania jest jedynie Julian Morris, głównie dlatego, że fajnie wygląda. Ale jego postać wymagała rozbudowania. Warto było wgryźć się w psychikę Adama i mechanizmy, które sprawiają, że tak trudno jest mu związać się emocjonalnie z drugą osobą.
Tu i teraz (sezon 1)
Ocena: 7
Dziwny serial. Punkt wyjścia i zestaw bohaterów jest niemal identyczny, jak w największym hicie Balla - "Sześć stóp pod ziemią". Jednak zamiast na postaciach tym razem twórca skupił się na ideach. Wszystkie kontrowersyjne tematy są tutaj "in your face", przejaskrawione, totalne. Do pewnego stopnia jest to dla mnie wada, ponieważ przez to nie bardzo mogłem poznać bohaterów w relacjach z innymi. Jest to również serial stanowiący mieszankę tematów obyczajowych i paranormalnych, czy przypomina mi z kolei "Sektę". Od niej różni się lepszym wykonaniem i spójniejszą narracją, ale postać grana przez Aarona Paula jest bardziej intrygująca od wszystkich bohaterów "Tu i teraz" razem wziętych. Mimo to nie potrafię skreślić tego serialu. Ma w sobie to "coś", przez co z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnych odcinków.
Stranger Things (sezon 2)
Ocena: 4
Nie mam pojęcia, dlaczego zmarnowałem na ten sezon czas. Już pierwszy nie zrobił przecież na mnie zbyt dużego wrażenia. Kontynuacja jest jednak dużo, dużo gorsza. Gra nostalgią przybrała tu mechaniczną formę przywoływania rekwizytów, za czym nie szedł ani klimat ani duch ówczesnych czasów. To jednak wcale nie było najgorsze. Serial zrobił się po prostu nudny i męczący. Owszem, jest parę fajnych pomysłów, ale nie zostały one wygrane. Jak choćby wątek Ósemki. Jej przygody razem z Jedenastką spokojnie mogły wypełnić czas kilku odcinków. Parę innych wątków także potraktowano w sposób rozczarowujący. Ale to dobrze. Przynajmniej spokojnie o tym serialu mogę zapomnieć.
Sprawa idealna (sezon 1)
Ocena: 7
Bardzo dobry początek. Co prawda nie trzyma poziomu oryginału, "Żony idealnej", ale kilka odcinków (szczególnie 6 i 7) wypadło twórcom fantastycznie, pokazując, że w serialu tkwi potencjał. Ma zróżnicowane spektrum bohaterów, a ciekawych spraw, którymi mogą się zająć z całą pewnością nie brakuje. Niestety w pierwszym sezonie zabrakło motywu przewodniego. Afera z piramidą finansową miała pełnić taką funkcję, ale średnio to wyszło. Mała liczba odcinków sprawiła też, że całkiem spora grupa postaci nie została wykorzystana w należyty sposób. Dotyczy to na przykład granej przez Erikę Tazel jednej z szefowych firmy. Dziwi też to, że nie pociągnięto wątku konfliktu Diane z jej byłą kancelarią (jeśli nie chcieli korzystać z tamtych bohaterów, to można to jednak było rozwiązać inaczej). Nie zmienia to jednak faktu, że sezon pochłonąłem w ekspresowym tempie.
Zabójstwo Versace: American Crime Story
Ocena: 5
No cóż, "Zabójstwo Versace" jest chyba ostatnią antologią Ryana Murphy'ego, którą obejrzałem. Pierwszego "American Horror Story", podobnie jak serii o O.J. Simpsonie nie skończyłem. Pierwszy "Konflikt" obejrzałem w całości, ale byłem nim rozczarowany. "Zabójstwo Versace" to już rzecz totalnie męcząca. Owszem, intelektualnie doceniam to, że Murphy rozbił konstrukcję narracyjną. Tak, jestem w stanie przyznać, że aktorsko serial sprawował się dobrze. Podobał mi się Darren Criss, a Judith Light była po prostu fantastyczna. Ale wynudziłem się oglądając to. Murphy'ego mniej interesują bohaterowie, a bardziej kontekst, w jakim żyli. Podobnie zresztą było w "Bette i Joan". Murphy widzi w swoich bohaterach ofiary, a ich czyny, które powinny wzbudzać oburzenie, neutralizuje pokazując jako objawy choroby zżerającej całe społeczeństwo. Idea dobra, ale tylko wtedy, kiedy bohaterowie nie stanowiliby jedynie przedmiotów do jej prezentacji. Może właśnie dlatego tylko ostatnie dwa odcinki, kiedy bliżej poznajemy rodzinę Andrew Cunanana, mi się podobały. Bo w nich zobaczyłem coś więcej, jakąś iskrę prawdziwego życia i krzywd bohatera.
Świadek oskarżenia
Ocena: 5
Są teksty, które można po prostu ekranizować i powstaną z nich świetne filmy. Są jednak i takie, które wymagają wyciągnięcia czegoś ciekawego, spojrzenia na oryginał z nietypowej perspektywy, nie tyle przenosić na ekran historię, co zobrazować jej interpretację. "Świadek oskarżenia" Christie należy do tej drugiej kategorii. Skupienie się na intrydze kryminalnej, na pytaniu "kto zabił?", było w tym przypadku błędem. Kto zna prozę Christie, ten nie miał problemu z rozgryzieniem sprawy w momencie, w którym pada pierwsze oskarżenie. Dlatego też o wiele lepiej było wykorzystać zbrodnię jako pretekst do opowiedzenia o czymś innym. W oczywisty sposób narzucała się perspektywa feministyczna, która zaakcentowałaby różne strategie radzenia sobie kobiet w męskim świecie. Przyznam się, że przez chwilę wierzyłem, że tą drogą pójdzie reżyser. Zwłaszcza, że postaci granej przez Cattrall nadał odpowiedni rys charakterologiczny. Niestety temat kobiet jest przez reżysera traktowany jako ciekawy rekwizyt, ale nic więcej. Jarrold mógł też wykorzystać historię zbrodni, by opowiedzieć o winie i pragnieniu odkupienia. Z tym tematem byłoby trochę trudniej, ponieważ jedynym kandydatem do takiego traktowania jest postać grana przez Toby'ego Jonesa (co też Jarrold czyni w mniej niż przekonującym post scriptum). Ale gdyby się lepiej przyjrzeć, to kilka innych postaci można było spokojnie "czytać" według tego klucza. Obraz Jarrolda jest jednak do bólu konwencjonalny. Na szczęście jest też bardzo dobrze zagrany. Jones, Cattrall, Riseborough i wschodząca (chyba) gwiazda brytyjskiego kina Billy Howle spisują się rewelacyjnie i są głównym powodem, dla którego warto po ten miniserial sięgnąć.
Towarzysz detektyw
Ocena: 7
Serial z gatunku komedii absurdalnych. Już samo jego założenie jest szalone. Serial został bowiem nakręcony z rumuńskimi aktorami mówiącymi po rumuński i stylizowany był na komunistyczną produkcję z lat 80. Jednak dodano mu angielski dubbing pełen przewrotnych tekstów, które śmieją się po równo z komunizmu jak i amerykańskiego kapitalizmu. Efekt jest naprawdę przedziwny i nie każdemu to specyficzne poczucie humoru będzie odpowiadać. Ja jednak bawiłem się świetnie. A niektóre sekwencje (wizja mszy świętej) uważam za mistrzowskie.
Star Trek: Discovery (sezon 1)
Ocena: 7
Jest tyle seriali, że w zasadzie nie mam ochoty męczyć się z czymś, co nie "kupi" mnie już na początku. Jeden, dwa odcinki i goodbye. I o mały włos, a tak postąpiłbym z nowym "Star Trekiem". Pierwsze odcinki - szok. To nie miało nic wspólnego ze "Star Trekiem", który znam i lubię. Wyglądało raczej na randomowy serial SF, który zamiast budować własną bazę fanów, postanowił się podpiąć pod znaną markę. Po kilku odcinkach na szczęście serial wskoczył na właściwe tory. Zacząłem rozpoznawać strukturę narracyjną odcinków i wzorce fabulrne. Podobało mi się to, że jest to ta sama naiwna pulpa, którą kochałem w "Następnym pokoleniu", tyle tylko że bardziej brutalna i dorosła. W sumie więc pierwszy sezon uznaję za udany. Jednak twórcy muszą popracować nad postaciami. Bo choć są niejednoznaczne i intrygujące, to jednak brakuje im tego czegoś, co czyniłoby z nich bohaterów nieśmiertelnych jak Spock, Data, Picard.
Hipnotyzer (sezon 1)
Ocena: 7
Po pierwszy odcinkach miałem nadzieję, że będzie to serial na miarę "Carnivàle". W końcu realizm magiczny to produkt eksportowy Ameryki Łacińskiej. Z czasem okazało się jednak, że fabularnie serial trochę kuleje. Niektóre sceny, szczególnie pod koniec sezonu, wypadały głupio, groteskowo. Za to podobały mi się zdjęcia, które dużo robiły w ratowaniu klimatu. No i w końcu Leonardo Sbaraglia przypomniał mi, dlaczego jest on moim ulubionym argentyńskim aktorem.
Brytania (sezon 1)
Ocena: 8
Sięgnąłem po "Brytanię", bo spodziewałem się serialu historycznego. Kontynuowałem jego oglądanie, bo okazało się, że jest to serial pokręcony. Złudzenia o historyczności rozwiewają się bardzo szybko, kiedy twórcy bez pardonu pozbywają się Wespazjana. Zostaje więc magia, absurd i zaskakująco duża dawka przemocy. "Brytania" jest serialem campowym, ale w nieoczywisty sposób. Termin ten zazwyczaj kojarzy się z większą dawką humoru. Tutaj humor jest trochę ukryty, bardziej wyrafinowany, całość na pierwszy rzut oka wydaje się niezwykle poważna. Ale jest to powaga szaleńca, a pomysły, jakie mają twórcy zaskakują swoją pokrętną logiką. Od niebanalnych decyzji obsadowych (szaleństwo, jakiem było zaangażowania Zoë Wanamaker w roli królowej Antedii, w pełni się opłaciło), po przewrotne traktowanie bohaterów i wątków. Lubię takie nieoczywiste kombinacje i "Brytanię" pochłonąłem w ekspresowym tempie. Mam nadzieję, że serial odniesie sukces i powstanie drugi sezon.
Wikingowie (sezon 5, część 1)
Ocena: 6
Chyba nie ma już szans na to, by "Wikingowie" wrócili na poziom, na jakim byli na początku. A wszystko przez mnogość wątków, przez co na nic tak naprawdę nie ma czasu. Bjorn ledwo trafił do świata Morza Śródziemnego, a już wrócił na północ. A szkoda, bo miał tam całkiem ciekawe przygody i spotkał wiele intrygujących postaci. Spokojnie cały sezon można byłoby poświęcić tylko na drążenie tego tematu. Wątek angielski jest w większość zbędny. Wątek Flokiego mało mnie na razie interesuje, choć przyznaję, ma w sobie potencjał. Z kolei w wątkach walki o Kattegat (Lagertha, Ivar, Harald) daje się we znak zbyt rzadkie sięganie po muzykę zespołu Wardruna, przez co brakuje im po prostu klimatu.
Outlander (sezon 3)
Ocena: 7
Twórcy serialu wykazali się nie lada odwagą. W końcu kto to słyszał, żeby dwójkę głównych bohaterów, których związek stanowi jądro całej opowieści, przez pół sezonu trzymać rozdzielonych?! Ale tu wyraźnie zaznacza się przewaga serialu opartego na już opublikowanym materiale: twórcy świetnie to wygrali, ponieważ całość została przemyślana i od samego początku wiadomo było, dokąd to zaprowadzi. Na moją pozytywną ocenę zapracowały też (względnie) nowe postaci. Podobało mi się to, jak pokazano relację Bree i Rogera, a także Jamiego i Lorda Johna. Duża w tym zasługa świetnie dobranych aktorów. Muszę przyznać, że bałem się, o rolę Johna, ale David Berry sprawdził się w niej śpiewająco.
OCENA SERIALI OBEJRZANYCH W 2017 ROKU ---> TUTAJ
Komentarze
Prześlij komentarz