Newcastle (2008)
Nie znoszę filmów takich jak "Newcastle", gdzie reżyser wszystko sobie precyzyjnie poukładał i jednym tragicznym wydarzeniem rozwiązuje wszystkie problemy swoich bohaterów. W takich sytuacjach cieszę się, że człowiek nie jest bogiem, bo stworzone przez niego istoty mają przesrane. W tym filmie pech trafił na Victora. Byłego mistrza surfingu, który po odniesionej kontuzji może już tylko gorzknieć, pić i wspominać przeszłość. Co więc wymyślił dla niego reżyser? Tragiczną śmierć. Najwyraźniej dla ludzi takich jak Victor nie ma już, w oczach reżysera nadziei. Więcej szczęścia miał Andy, który surfing ma we krwi, ale któremu wcale nie śni się po nocach tytuł mistrzowski. Wobec niego reżyser był bardziej miłosierny, bo zafundował mu jedynie kontuzję, przez którą musiał wycofać się z rywalizacji. Jego miejsce mógł zająć Jesse, który marzy o surfingowych sukcesach. Ale żeby było sympatyczniej, reżyser każe mu mieć wyrzuty sumienia i wahać się zanim przejmie miejsce Andy'ego....