"DNA" przypomina trochę mandalę tworzoną z kolorowych ziarenek piasku. Jego siłą są bowiem poszczególne sceny, które potrafią złapać za serce, które zdają się tak prawdziwe, że zapominałem, iż są po prostu fikcją odegraną przed kamerami. Świetna sekwencja pogrążonego w żałobie wnuczka. Genialna rozmowa, w której córka z jednej strony mówi matce, że ją kocha, z drugiej, że nie znosi jej dotyku. Podobały mi się scenki z życia rodziny, ich kłótnie, podobieństwa w zachowaniu i charakterologiczne kontrasty. Oglądając "DNA" naprawdę miałem wrażenie, że reżyserce udało się uchwycić prawdziwe życie.