Widzę, że na północy Europy twórcy wciąż zafascynowani są incepcyjną ideą filmu w filmie w filmie. "Fucking with Nobody" to bowiem opowieść o reżyserce, która z grupą znajomych, sfrustrowana fałszywością instragamowych wzorców dotyczących relacji miłosnych między ludźmi, zaczyna tworzyć na potrzeby portali społecznościowych fikcyjny związek i filmuje to. "Fucking with Nobody" jest zapisem tego, co się wydarzyło. Ale jednocześnie jest filmem opowiadającym o filmowaniu. Scena, która w jednej chwili wydaje się być czymś tu i teraz, w kolejnej jest świadomą rekonstrukcją nagrywaną na potrzeby filmu, a w następnej to wszystko jest tylko obrazem na monitorze twórców zastanawiających się nad montażem. Kłotnia nią nie jest. Bohaterowie, których bierzemy za rzeczywistych ludzi, okazują się kreacjami równie fikcyjnymi, co instagramowa miłość dwójki głównych postaci.