Fatwa (2006)
To jeden z tych filmów, który ma bardzo dobry pomysł, ale niestety kiepskie wykonanie. Na papierze musiało wyglądać to naprawdę interesująco. Oto jest sobie amerykańska pani senator, która staje się obiektem spisku terrorystów. Główne skrzypce odgrywać będzie Arab – taksówkarz nie mogący pogodzić się ze śmiercią syna, za którą obarcza władze amerykańskie. Jest sobie też mąż pani senator, który mając dość wszystkiego zleca zamordowanie żony, po czym odbiera sobie życie strzałem w łeb. Jednak kobieta i dwa plany jej zabójstwa – oba realizowane w ciągu tych samych 24 godzin. To mogło się udać. Niestety w rękach debiutanta Johna Cartera ten film przemienia się w celuloidowy śmieć. Już użycie kamery wideo było błędem. Zamiast nadawać postaciom więcej życia i realizmu, czyni je mniej prawdziwymi. Do tego reżyser kompletnie nie panuje nad swoimi aktorami: nadinterpretacja i nadekspresja rządzi rozwalając prawie każdą scenę. Aktorzy robią swoje, a Carter najwyraźniej zadowolony jest z tego, że...