Oj, nie jest ze mnie chyba najlepszy materiał na chrześcijanina. "Niezłomny: Droga do odkupienia" to przecież czysta protestancka propaganda, a ja wyniosłem z niej naukę, która w nienajlepszym świetle stawia Boga. Oto widzimy dzielnego Louisa Zamperiniego, który przetrwał półtora miesiąca na Pacyfiku i lata japońskiej niewoli. Jednak po powrocie życie nie ułożyło mu się najlepiej. Choć znalazł żonę i teoretycznie założył dom, to w rzeczywistości cały czas cierpi. Trauma wojenna ciągnie go na dno. Biorąc dosłownie przesłanie filmu, wychodzi jednak na to, że nie musiał cierpieć, że jego upadek to jego własna wina, ponieważ nie wypełnił obietnicy złożonej Bogu. I dopiero, kiedy to zrozumiał i gotów był stać się głosem boskiej propagandy, jego cierpienie odeszło jak ręką odjął. Wychodzi na to, że już lepiej jest nie spłacić chwilówki niż mieć dług u Stwórcy.