Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2014

The Amazing Spider-Man 2 (2014)

"Niesamowity Spider-Man 2" to najlepszy dowód na to, że robiąc wszystko tak, jak należy i tak nie zrobi się naprawdę należytej produkcji. W filmie Webba brakuje tego czegoś, co zamiast z filmu "starającego się być udanym", zrobiłby po prostu udany film. Nowa kinowa produkcja o Człowieku Pająku przypomina 40-latkę, która chce uchodzić za 18-latkę: ma doskonale dobrany strój, perfekcyjnie naturalny, nieinwazyjny makijaż, świetnie orientuje się co i jak mówić, co jest wśród młodzieży modne. A jednak, choć każdy z elementów sam w sobie jest bez zarzutu, to razem i tak nie czynią z 40-tki osiemnastolatki.

Grown Ups 2 (2013)

Ten film jest niesamowity! Naprawdę. Tego po prostu nie da się opisać. Kto "Jeszcze większych dzieci" nie zobaczy, ten nie jest w stanie zrozumieć, jak zły może być film z największymi hollywoodzkimi gwiazdami. Przy tym komedie ze zdziadziałym Robertem DeNiro wydają się szczytem ludzkich możliwości. Reżyser powinien trafić do księgi rekordów. Szczęka mi opadła, kiedy spróbowałem policzyć, ile dowcipów spalił. Nie byłem w stanie. Łatwiej powiedzieć, ile dowcipów się udało – równe zero. Każdy skecz, który można było zepsuć, został zepsuty. A nawet tych kilka pewniaków, które zawsze się sprawdzają, tu także okazało się niewypałami. Co chwilę parskałem śmiechu, ale z zażenowania, że moje ulubione gwiazdy amerykańskiego kina robią z siebie aż takie ofiary losu. A poważnie: "Jeszcze większe dzieci" nigdy, przenigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Jakim cudem ktokolwiek uznał, że to coś może kogoś rozbawić? Ten film to horror dla każdego, kto ma choć minimalne p

L'affaire Dumont (2012)

"L'affaire Dumont" to drugi film Podza (aka Daniela Grou), który mam okazję obejrzeć. I podobnie jak "7 dni" opowiada o przemocy seksualnej. W zasadzie można uznać, że oba tworzą jedną całość, ukazując w pełnej krasie brutalność, okrucieństwo i bezduszność świata, w jakim żyjemy. Ten film robi jednak jeszcze większe wrażenie od "7 dni", gdyż nie jest fikcją. Opowiedziana historia miała miejsce naprawdę, a znaczna część dialogów jest odegraniem tego, co zostało zapisane w aktach sprawy.

Invasor (2012)

SPOILERY Każdy, kto zastanawia się nad tym, czy powinien zrobić dobry uczynek, postąpić szlachetnie, powinien obejrzeć "Najeźdźcę". Pozna w nim cenę, jaką płaci się za dobre intencje. Nie byłoby problemu, gdyby czyn okupiony był jedynie własnym poświęceniem. Wtedy możemy podjąć decyzję, bo jest to nasz los. Jednak zazwyczaj cenę płacą inni. Czy w imię ideałów możemy bez zgody zainteresowanych szafować cudzym życiem?

Sanitarium (2013)

Za każdym razem, kiedy oglądam tego rodzaju zbiór nowel filmowych, zastanawiam się, dlaczego ta rzecz powstała jako film. Przecież "Dom obłąkanych dusz" zrobione jest jak klasyczny serial telewizyjny w stylu "Opowieści z krypty" czy "Strefy mroku". Już sama konstrukcja jest identyczna: każda opowieść trwa pół godziny, w każdej mamy tego samego narratora, postać nadrzędną wobec opowiadanej historii. I każda historia jest na tyle dobra, że mogłaby funkcjonować jako samodzielny odcinek, bez wspierania się pozostałymi tytułami.

Camille Claudel 1915 (2013)

"Camille Claudel, 1915" to już któryś tam film Dumonta, jaki mam okazję obejrzeć i wciąż nie mogę do końca wskazać, dlaczego nie potrafię w pełni się nim zachwycać. Bo przecież w swoich dziełach porusza bardzo interesujące (przynajmniej mnie) tematy. Co więcej, robi to w sposób nietuzinkowy. A jednak za każdym razem mam wrażenie, jakby między mną a filmem Dumonta stała ściana ze szkła. Wszystko widzę, ale jednak coś nieokreślonego lecz kluczowego nie może się przedostać i przez to coś mi umyka.

Spies & Glistrup (2013)

W 2003 roku Christoffer Boe rozłożył mnie na łopatki tworząc film, który uważam za jedno z najwspanialszych dokonań światowej kinematografii – "Rekonstrukcję". Każdy kolejny obraz wywoływał u mnie nową falę zachwytów. Nigdy mnie nie zawiódł, choć jego późniejsze dzieła wydawały mi się jedynie wariantem "Rekonstrukcji". Niestety teraz postanowił nakręcić coś zupełnie innego i po raz pierwszy w życiu muszę efekt jego działań artystycznych skrytykować.

The Other Woman (2014)

Na "Inną kobietę" wybierałem się z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony Cameron Diaz w obsadzie wyglądała bardzo zachęcająco. Ostatnio ma dobrą komediową passę i nawet w takich kaszanach jak (niekomediowy) "Adwokat" potrafiła zapunktować. Liczyłem na co najmniej powtórkę ze "Złej kobiety" (która miała sporo wad, ale jednak pozostawiła po sobie miłe wspomnienie). Z drugiej strony zwiastun zapowiadał powtórkę ze "Zmowy pierwszych żon", którą od katastrofy ratowała tylko obsada. I niestety to właśnie ta opcja okazała się prawdziwa.

In Your Eyes (2014)

Tego mi było potrzeba: filmu o miłości, w którym naprawdę czułoby się uczucie. Ostatnio bowiem w filmach nie widziałem miłości, a inne relacje, które za miłość jedynie się podszywały. Zacząłem się nawet martwić, że za głęboko wkroczyłem w strefę cynizmu. Ale na szczęście obejrzałem "In Your Eyes" i odetchnąłem z ulgą. In Your Eyes - Trailer from Bellwether Pictures on Vimeo .

Being Flynn (2012)

Życie jest narracją, opowieścią, którą snujemy we własnych głowach. Czasem ta historia może stać się tak ważna, że nic poza nią się nie liczy. I w gruncie rzeczy nie ma w tym nic dziwnego, czy zaskakującego, w końcu jeśli życie jest narracją, to "być" znaczy "opowiadać". Ale jest różnica między opowieścią urzeczywistnioną, a tą będącą pobożnym życzeniem. Różnica, którą niestety widać z boku, ale której autor nie jest w stanie dostrzec. No, może czasem, w odpryskach cudzych opowieści. "Być jak Flynn" to opowieść o uzależnieniu. I nie chodzi tu o alkohol czy narkotyki, choć o tym, również reżyser wspomina. Nie. "Być jak Flynn" to przede wszystkim opowieść o uzależnieniu od słów, które są niczym opiumowa ekstaza: słodka, odurzająca, otulająca, obezwładniająca. Jest coś wspaniałego, zachwycającego znaleźć się w opowieści, nawet jeśli jest to historia ezoteryczna, niedostępna dla nikogo poza opowiadającym (a może właśnie wtedy?). Ale to piękno ma

Nosotros los Nobles (2013)

Jeśli jest jakiś film, który zasługuje na hollywoodzki remake, to jest nim właśnie "My, dobrze urodzeni". To powinna być genialna komedia, pełna niewybrednych gagów z rozwydrzonych dzieciaków, które miały wszystko, a teraz muszą zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Kontakt ze światem biedaków jest jak kopalnia diamentów: bogactwo na wyciągnięcie ręki. Meksykańscy twórcy filmu z tego bogactwa jednak nie skorzystali. "My, dobrze urodzeni" mają temperaturę pokojową. Zabawnych momentów można zliczyć na palcach obu rąk. Twórcy mają bowiem inne ambicje. Pod kołderką komedii skrywają bardziej poważną historię o dzieciach i ojcu, którzy naznaczeni rodzinną tragedią wybrali powierzchowność i wybiórczą ślepotę, by sobie z bólem poradzić. Zamiast ścierać przeciwieństwa klasowe, reżyser tworzy raczej dramat rodzinny, tyle że podszyty humorem. I jako taki jest to film ciekawy, ale ja jednak życzyłbym sobie pełnokrwistej komedii. I dlatego remake w Hollywood byłby jak najba

Emperor (2012)

Matthew Fox nie jest dobry aktorem. Jest rębajłą, który bez finezji przebija się przez wymagania narzucane mu przez rolę. W większości przypadków taka gra aktora dyskwalifikowałby go w moich oczach. Jednak w "Cesarzu" było właśnie tym, co film ratowało. Tylko ktoś tak pozbawiony wyrazu był w stanie w przekonujący sposób odnaleźć się w postaci Amerykanina próbującego zrozumieć "finezję" kultury japońskiej. Finezję umieściłem w cudzysłowie nie bez przyczyny. Kompletnie bowiem nie rozumiałem owego kulturowego starcia. Owszem, kodeks postępowania Japończyków był różny od tego, jakim kierują się Amerykanie. Jednak tę różnicę można określi jako "nie rozumiem, dlaczego ktoś wybrałby takie zasady postępowania", a nie jako "nie rozumiem tych zasad". Najlepiej widać to w scenie, w której bohater pyta się o kulisy spotkania cesarza z rządem i wojskowymi podczas którego doszło do bezprecedensowego wydarzenia – cesarz przemówił i wyrecytował wiersz. Bohater z

The Reluctant Fundamentalist (2012)

Ameryka. Kraj możliwości. I to jakich! Jednego dnia można być na szczycie, decydować o przyszłości setek nisko opłacanych pracowników. Następnego dnia samemu można poznać bezduszne okrucieństwo systemu, którego nie obchodzi jednostka, jak długo cała maszyna się kręci. Changez przybył do Ameryki z Pakistanu. Był inteligentny i nastawiony na cel. Bez mrugnięcia okiem niszczył życia innym ludziom, kiedy dokonywał analiz wartości rynkowej firm. Ale po 11 września nagle sam stał się jednym z tych, na których analizy przydatności są dokonywane. I nie było mu już tak różowo. Changez poznał cenę bycia w systemie... pełną cenę, łącznie z tym, co życie wydrukowało drobnym maczkiem. "Uznany za fundamentalistę" pokazuje, że skrajne zachowania są częścią systemu i pozostają nieakceptowane dla jednostki tylko i wyłącznie, kiedy ta znajduje się na biernym biegunie. Ci, którzy są po przeciwnej stronie nie mają powodów do narzekania. Najnowszy film Miry Nair niestety potwierdza, że reż

Paul (2011)

Długo zbierałem się do obejrzenia tego filmu. W sumie nie wiem dlaczego. Ale liczy się to, że w końcu go zobaczyłem. "Paul" to zabawna komedia łącząca w sobie kilka różnych konwencji. Po pierwsze jest to komedia nerdowska, czasem bawiąca się kliszami rodem z popkultury sf&f, czasem śmiejąca się z fanów fantastyki (ale nie złośliwie, lecz z sympatią). To również opowieść o kontakcie cywilizacji i to nie tylko człowieka z kosmitą, ale też Anglika z Amerykaninem (scena w sklepie, gdy spotykają lokalnego policjanta), fana fantastyki z "normalnym" człowiekiem (Bateman i Lo Truglio), rednecka z miastowym, człowieka wiary z człowiekiem nauki, mężczyzny z kobietą. Oczywiście jest to również staromodne kino drogi, pełne barwnych postaci, które pojawiają się na chwilę, by pchnąć bohaterów dalej w stronę ich przeznaczenia. O dziwo "Paul" nie jest aż tak szaloną komedią, jak myślałem, że będzie. Biorąc pod uwagę liczbę komediowych osobistości w obsadzie, mu

As I Lay Dying (2013)

Nie czytałem książki, więc nie mam możliwości odnieść się do tego, na ile udało się Franco unieść ciężar oryginału. Pozostaje mi więc jedynie ocena samego dzieła filmowego. A to niestety mocno mnie rozczarowało. Nie lubię kina, jakie Franco tu prezentuje. "Kiedy umieram" jest bowiem dziełem rozkraczonym. Z jednej strony Franco usilnie stara się opowiedzieć jakąś historię, z drugiej strony co chwilę bawi się w formalne eksperyment. Przez to całość się w ogóle nie klei. Fabuła wygląda kretyńsko, a nad wszystkim unosi się pytanie bez odpowiedzi: Po co to wszystko? Czemu mają służyć eksperyment? Co chce przekazać nam Franco? Dlaczego proza Faulknera go zainteresowała? Oglądając wypociny Franco trudno jest to zrozumieć. Franco nie dokonuje żadnej interpretacji, analizy. Jest jak dzieciak, który dorwał się do kamery i programu do montażu i po prostu plecie trzy po trzy, skleja coś bez składu i ładu bardziej zainteresowany samym procesem, niż tym, czy coś mu z tego wyjdzie. N

Twenty Feet from Stardom (2013)

Na pierwszy rzut oka "O krok od sławy" wydaje się być bardzo prostym dokumentem, zrealizowanym według najbardziej rozpowszechnionego wzorca tego gatunku. Trochę wywiadów, trochę wspominania jak to drzewiej bywało, trochę materiałów archiwalnych. Ot, nic nadzwyczajnego. Kiedy jednak przyjrzeć się uważniej, okaże się, że twórcy zbudowali wieloaspektowy obraz zjawiska jakim jest muzyka rozrywkowa. Po pierwsze jest to pieśń pochwalna dla tych, którzy pełnią rolę służebną. Twórcy pokazują, że na sukces tych stojących w świetle reflektorów pracuje wiele anonimowych osoby. Ich rola i waga w końcu zostają zauważone. Jest to również pochwała posługi jako drogi życia. W świecie, gdzie liczy się sukces, własna ambicja, twórcy dokonują afirmacji tych, którzy odnajdują się w roli bezimiennych. A na tym nie koniec. Dokumentaliści pokazują, że ta łatwa kategoryzacja jest mocno niesprawiedliwa. Obok bowiem tych, którzy rzeczywiście akceptują rolę wsparcia karier innych, są i ci, którz

Federico García Lorca Noir Despair (2013)

Dawno nie miałem okazji zobaczyć filmu prawdziwie undergroundowego (jeśli nie liczyć jakiś krótkich modowych wideo-instalacji), więc skusiłem się na "dzieło" Malgi Kubiak. To, co zobaczyłem, doskonale odzwierciedla tytuł filmu – była to rzeczywiście czarna rozpacz. "Federico García Lorca Czarna Rozpacz" wcale nie wydał mi się filmem awangardowym, undergroundowym czy czymś w ten deseń. Miałem raczej wrażenie, że oglądam grupę przyjaciół, którzy bawią się w niezależną twórczość. I jako taka powinna pozostać wyłącznie w gronie tychże przyjaciół. Większość scen wygląda na tak bardzo improwizowanych, że równie dobrze możemy je określi tym, czym w rzeczywistości są: krygowaniem się, przybieraniem póz, udawaniem, ale nie grą aktorską. Jest też przedziwną mieszanką nieczytelności i łopatologii. Brak czytelności związany jest z koniecznością dość dobrego poznania biografii poety. Bez tego rewizjonistyczny charakter interpretacji niektórych z epizodów z życia Lorci po

The Railway Man (2013)

"Droga do zapomnienia" to przykład na to, że niesamowita historia wcale nie musi przekładać się na równie niesamowity film. Obraz Jonathana Teplitzkyego epatuje dobrym aktorstwem i poprawną realizacją. Jest jednak miałki. Poza próbą całościowego opowiedzenia o wydarzeniach, jakie były udziałem głównego bohatera, film nie ma widzom nic do zaoferowania. Sceny emocjonalnego rozstroju czy też okrucieństwa wydają się wymuszone, jakby reżyser po prostu odhaczał kolejne elementy z listy do zrobienia. Podstawowym problemem filmu jest samo jego założenie, by dwie płaszczyzny czasowe (II wojna światowa i początek lat 80.) traktować po równo. W ten sposób ani kaźń budowy kolei birmańskiej, ani trauma męcząca bohatera wiele lat później, ani konflikt zemsta-wybaczenie nie są tu odpowiednio silnie wygrane. Wszystko jest zaliczone, pobieżnie, bez wchodzenia w szczegóły, a przede wszystkim bez zrobienia odpowiednio dużego wrażenia emocjonalnego. Reżyser powinien był wybrać jedną płaszcz

Because of the Hat (2012)

Szczerze mówiąc nie mam nic do powiedzenia na temat tego filmu. Nie wiem, czego się spodziewałem. Chyba niczego. I w sumie to dobrze, bowiem niezależnie od tego jak mikre byłyby moje oczekiwania, "Because of the Hat" i tak by im nie sprostało. Because Of The Hat 2012 from Joshua Belinfante on Vimeo . Filmik chce być formą eksperymentalnej ekspresji. Jednak w scenografii rodem z IKEI taki projekt nie miał racji bytu. Dziwaczna konfrontacja, której jesteśmy świadkami wygląda groteskowo. Możliwe, że zabieg ten jest celowy. Skontrastowanie dekoracji z kostiumami, jako ilustracja rozdźwięku pomiędzy pragnieniami a rzeczywistością, miała w sobie potencjał. Niestety bohaterowie niszczą wrażenie otwierając usta i gadając totalne bzdety. Ocena: 2

Kreuzweg (2014)

Kino intelektualne najwyższej próby. Podczas seansu myśli cały czas przelatywały mi przez głowę, nie mogłem nawet na chwilę przestać analizować, rozważać, dywagować. Wszystko przez to, co widziałem na ekranie. Każda scena to pokarm dla myśli. "Droga krzyżowa" to ewenement. Podejmuje jeden z najtrudniejszych tematów – duchowości i religijności. Jednak reżyser jeszcze utrudnił sobie zadanie, ponieważ postanowił nie dać się zwieść żadnej ze stron dyskusji, pokazując racje obu stron, sprawiedliwie i z równym oddaniem. "Racje" to słowo idealnie tu pasujące, ponieważ przyjmując jedną lub przeciwną perspektywę jest absolutnie przekonujący i to co mówi jest (z tego punktu widzenia) całkowicie prawdziwe. Dlatego też "Droga krzyżowa" jest zarazem jednym z najlepszych antyreligijnych filmów jak i proreligijnych, jakie powstały w ostatnich czasach. Co więcej, do obrony jednej bądź przeciwnej strony wykorzystywane są dokładnie te same sceny. I tak, religia jest

Passion (2012)

Nie chcę wyjść na gerontofoba, ale "Namiętność" tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że emeryci nie powinni kręci thrillerów erotycznych. Brian De Palma jest żywym dowodem na to, że perwersyjni staruszkowie to mit. Gdyby nie tytuł nigdy bym się nie zorientował, że ma to być opowieść o namiętności. De Palma buduje swoją opowieść na oczywistości i przeintelektualizowanych metaforach. Na dodatek nie zna umiaru i wszystko jest tu przedawkowane. "Namiętność" jest tak sztuczna, że chwilami miałem wrażenie, że reżyser z premedytacją ucieka się do nadmiernemu inscenizowaniu. Ale jeśli nawet tak jest, to kryjąca się za taką strategią myśl, jest tak głęboko schowana, że nie udało mi się jej pochwycić. Pozostały więc puste gesty, banalne konfrontacje i zwroty akcji rodem z brazylijskiej telenoweli. Nie ma tu żadnych uczuć, żadnych obsesji, nie czuje się żadnego zagrożenia, psychozy, nic. Za jedyny plus filmu mogę uznać pokazanie, że Paul Anderson sprawdza się w rolach

Violette (2013)

W jednej z ostatnich scen "Violette" Simone de Beauvoir udziela wywiadu, w którym wychwala odwagę i twórczy geniusz Violetty Leduc. W pewnym momencie rzuca nawet słowa, że życie Violetty to najlepszy przykład na zbawczą moc literatury. Mówi to z całkowitym przekonaniem i wiarą we własne słowa. Jednak zastanawiam się, czy tytułowa bohaterka filmu Martina Provosta by się z nią zgodziła. Czy na pewno talent i sława są warte ceny, jaką Violette musiała zapłacić? Czy nie zamieniłaby tego bez wahania na to, czego najbardziej pragnęło jej serce? Violette Leduc to ikona francuskiego feminizmu, pisarka, która rozniosła swoją sztuką w pył mury męskiego bastionu trwającego przez setki lat w świecie literatury i w ogóle w świecie myśli. Ale w filmie Provosta jest ona pokazana jako artystka z przypadku. Owszem, ma talent, a słowo pisane staje się jej podstawowym sposobem wyrażania siebie. Ale jest też kobietą prostą, pozbawioną artystycznego wyrafinowania i ambicji stania się bojowni

Líbánky (2013)

Ślub. Moment, w którym dwoje ludzi łączy swoje losy w jedno. Czy zastanawialiście się kiedyś, jak olbrzymiej trzeba odwagi, by oddać swoje życie obcej osobie? Jak przerażająco niezachwiana musi być wiara, że zna się swojego ukochanego, że nawet jeśli są rzeczy z przeszłości, o których nie mamy pojęcia, to nie są to rzeczy istotne, bo wiemy - z niezachwianą pewnością - co jest w jego sercu, w duszy, jakim jest człowiekiem. Prędzej czy później jednak ta wiara zostanie przetestowana. Prawda wyjdzie na jaw i co wtedy? Dla Terezy i Radima test przyszedł szybciej niż dla większości par, bo jeszcze podczas wesela. Przypadkowe spotkanie, tajemniczy nieznajomy, który wcale nieznajomym nie jest. Czy państwo młodzi sobie tego życzą czy też nie, jest zdeterminowany, by przypomnieć dawno pogrzebaną przeszłość. "Po ślubie" to trochę łagodniejsza wersja "Festen". Jan Hřebejk pokazuje, że można zmyć z rąk nie do końca przysłowiową krew, że można zakopać dawne winy pod maską

In Bloom (2013)

"I żyli długo i szczęśliwie" – te słowa są największym przekleństwem rzuconym na człowieka kiedykolwiek w historii. Spointowanie całego życia tymi kilkoma słowami, podczas gdy wcześniej tyle uwagi poświęcało się na okres zakochiwania i walczenia o miłość, ujawnia całe okrucieństwo ludzkiej egzystencji. Z jednej strony wszyscy chcemy dotrwać do tych kilku słów, a z drugiej strony od urodzenia karmieni jesteśmy tym, że istotne jest zakochiwanie się, zdobywanie uwagi ukochanej osoby, a nie trwanie przy jej boku. I to jest właśnie tematem "Pierwszego wschodu słońca". To opowieść o tym, że życie "długie i szczęśliwe" nie wystarcza, że człowiek pragnie nie stabilności, ale chaosu i ekscytacji wynikającej z nowego związku. Odkrywanie nieznanego, karmienie się możliwościami pozwala poczuć życie pełną piersią. Kurt, bohater filmu, doskonale wie, jakim jest szczęściarzem, że ma Paula u swego boku. Wie, że niszczy coś idealnego. Bije się z myślami, płacze, rozdz

13 Sins (2014)

SPOILERY Film zmarnowanej szansy. Nie rozumiem, po co został w ogóle zrealizowany. Pomysł oczywiście (jak to często bywa) jest bardzo fajny. Jednak w filmie mógłby się sprawdzić tylko w jednym wydaniu: krwawym i obrzydliwym. "13 grzechów" powinno konkurować z "Piłą". Ale film Daniela Stamma nawet się do poziomu tamtej serii nie zbliża. Zadania, jakie stawiane są przed głównym bohaterem, są po prosu żenujące (no może poza dwoma - ręką i głowami motocyklistów - które i tak zostały spalone, bo twórcy szybko oba zadania doprowadzają do końca). W tej łagodnej formie "13 grzechów" mogło się sprawdzić w telewizji, jako serial. Każdy odcinek pierwszego sezonu poświęcony mógłby być jednemu zadaniu. W drugim sezonie zaczęłyby się komplikacje związane z istnieniem drugiego gracza. W trzecim sezonie można byłoby się w końcu dobrać do organizacji. W filmie wszystko to jest tak bardzo skondensowane, że robi wrażenie ledwie naszkicowanych pomysłów, dodatkowo wzięt

Michael Kohlhaas (2013)

W przypadku "Michaela Kohlhaasa" sprawdza się powiedzenie "miłe złego początki". Pierwsza część filmu des Pallièresa wydała mi się fantastyczna. Zobaczyłem tu sprawiedliwość nagą, bezwzględną, domagającą się krwi. Skonfrontowana zostaje z literą prawa, która narzuca porządek, ale też sprawia, że rzeczy mogą być zmanipulowane. Sprawiedliwość jest pasją, stanem całkowitego istnienia, zaślepiająca, niszczycielska, a zarazem uwodzicielska. W "Michaelu Kohlhaasie" jej moc widać wyraźniej, ponieważ reżyser postawił na bardzo surowy styl: zero współczesnej muzyki, brak ostrego montażu. Największe wrażenie robi to w scenie śmierci żony bohatera i późniejszego ataku na posiadłość barona. Niestety w dalszej części filmu myśl przewodnia gdzieś się rozmywa. Rozbieżność sprawiedliwość-prawo zostaje uznana za iluzoryczną. Sama sprawiedliwość zostaje utożsamiona z konsekwencjami czynów. Początek końca filmu wyznacza scena spotkania Kohlhaasa z pastorem. Ten drugi ma

Quase Samba (2013)

"Quase Samba" to kino przeznaczone chyba przede wszystkim dla fanów samby. Opowiedziana w niej historia wydaje się jedynie tłem, formą ucieleśnienia ducha muzyki, która zresztą dominuje przez znaczną część filmu. I jako to jest z sambą, tak i z historią: radość przeplata się ze smutkiem, szczęście z tragedią, uśmiech ze łzami. Quase Samba - um filme-coração from BananeiraFilmes on Vimeo . Sama fabuła nie jest jakoś specjalnie skomplikowana. Oto mamy jedną ciężarną kobietę i trzech mężczyzn z nią w taki czy inny emocjonalny sposób związanych. Wszyscy bohaterowie są nieco enigmatyczni. Ich losy poznamy o tyle o ile. Wiemy, że Teresa była związana z policjantem, ale nie była to zdrowa relacja. Wiemy, że Shirley miał równie toksycznego kochanka. Wiemy, że Charles prowadzi nielegalne interesy, które wchodzą w konflikt z nielegalnymi interesami, w jakie wplątana jest policja. Ale są to szczegóły. Fabuła nie ma tu większego znaczenia. Liczy się klimat, duch, muzyka. Takie

Kerron sinulle kaiken (2013)

Nie wiem, co jest gorsze: to, że jestem na tyle cyniczny, że nie dałem się złapać na romantyzm pierwszej części filmu, czy też to, że cała fabuła "Powiem ci wszystko" była dla mnie zbyt przejrzysta i nie stanowiła żadnego wyzwania? Kiedy na początku filmu pan poznaje panią, wszystko wydaje skłaniać się ku romantycznej opowieści. Tyle że ja nie widziałem tu miłości, lecz wygłodniałego drapieżnika, który wytropił osłabioną ofiarę. Ona jest tak spragniona uczucia, że odda się za nic... no, prawie za nic, wystarczy trochę uwagi i szacunku. On z kolei jest dość specyficznym rodzajem drapieżnika, mocno wyspecjalizowanym, uległym i wymagającym uległości od ofiar z natury twardych (co rzecz jasna z góry wyklucza trwałość związku). Przez chwilę są więc ze sobą szczęśliwi, kompatybilni. Ale taki stan rzeczy jest iluzją i jak z każdą iluzją bywa, tak i ta zostanie brutalnie sprowadzona do poziomu rzeczywistości. Cała fabuła niczym specjalnym się nie wyróżnia. Kolejne wątki są pre

(2013) دست‌نوشته‌ها نمی‌سوزند‎

"Rękopisy nie płoną" to studium ustroju totalitarnego. Mohammad Rasoulof pokazuje nam brutalną prawdę o cywilizacji skrytej pod całunem pełnej inwigilacji. A brutalna prawda jest taka, że ten świat jest zupełnie zwyczajny, szary i przeciętny. Totalitaryzm nie jest czymś szokującym, wyjątkowym, rzucającym się w oczy. Przeciwnie, jest częścią tego świata, stanem chronicznej choroby, która przysparza cierpienia, ale której nie można się pozbyć, więc człowiek uczy się z nią żyć. Okrucieństwo staje się czymś zwyczajnym. Aplikowane jest w sposób dość przypadkowy. Czasem wystarczy błaha sprawa, która tak naprawdę w tak olbrzymim zamordyzmie nie ma większego znaczenia. A jednak to właśnie takie sprawy pozwalają totalitaryzmowi w pełni objawić swą moc bez wykolejenia się całego zobojętniałego systemu. Nie jest to może nadzwyczajnie oryginalna myśl, ale dla części mieszkańców globu z całą pewnością jest równie egzotyczna, co język, jakim mówią bohaterowie. Na mnie film nie zrobił

Test (2013)

Na "Test na życie" zwróciłem uwagę dzięki jego zwiastunowi. Spodobało mi się to, że jest to film o tańcu. Niby wiedziałem, że też jest o pierwszej fali AIDS, ale miałem nadzieję, że przede wszystkim skupi się na sztuce tańca. Tego mi ostatnio brakuje w kinie, a po całkiem niezłych "Pięciu tańcach" mój apetyt mocno wzrósł. Niestety zawiodłem się. Kiedy reżyser pokazuje taniec, jest nieźle. Ale wyraźnie widać, że poza zainteresowaniem tańcem, nie miał żadnego pomysłu na film. Dodał więc fabułę, która jest dziwaczną krzyżówką kina sentymentalnego (zmagania z mało mobilnym telefonem czy dziwactwo, jakim jest prezerwatywa) z filmem edukacyjnym. Rezultat niestety jest mało przekonujący. Rzecz się rozpada na niezależne elementy, z których ten o AIDS wypada najgorzej. Poza tańcem jedyny plus, jaki ma "Test na życie", to brak wyraźnie dominującego wątku miłosnego. Chociaż nie wiem, czy rzeczywiście powinienem to traktować jako plus. Jest to przecież efekt tego

Dunno Y Na Jaane Kyun... (2010)

Pomysł "Nie wiem dlaczego" jest nawet całkiem niezły. Mimo wielu komediowych wstawek, jest to w gruncie rzeczy bardzo ponura wizja świata, w której każdy z bohaterów ma dwie drogi do wyboru (choć czasem to inni za nich tego wyboru dokonują): droga romantyzmu (emocji) lub droga pragmatyzmu (rozumu). W filmie wszyscy bohaterowie wybierają tę drugą ścieżkę i dzięki temu zyskują stabilność materialną i bezpieczeństwo. Bo to jest trwałe. Szczęście w tym filmie nigdy nie może trwać długo. Jest ulotną chwilą, która tak naprawdę już w momencie swego zaistnienia przepoczwarza się we wspomnienie. Tak jest z matką, która dla utrzymania rodziny godzi się na romans z obmierzłym szefem (świetna jest scena – której nie ma w wersji pokazywanej w Polsce – kiedy rozmawia z nim przez telefon wymieniając się słodkimi przezwiskami: scena jest naprawdę zabawna, ale zarazem okrutnie cyniczna). Tak jest z synową, która wybrała stabilnego Asha nad nieprzewidywalnego Sama. Tak jest z Ashem, który

The Company You Keep (2012)

"Reguła milczenia" to film zmarnowanych okazji. Robert Redford najwyraźniej tak się zestarzał, że stał się ślepy na historie, jakie ma tuż przed swoimi oczami. To mógł być film rozliczający pokolenie zażartych bojowników o prawa obywatelskie z najbardziej burzliwego okresu Stanów Zjednoczonych. To mógł być też dramat psychologiczny badający granice poświęcenia cudzego życia dla realizacji własnych celów. Nie jest jednak ani jednym ani drugim. Ot, taka miła bajeczka, sprawnie zrealizowana, ale doskonale nijaka. Bohaterowie grani przez Redforda, Sarandon, Nolte'ego czy Christie aż proszą się o cyniczne potraktowanie. Ich drogi życiowe pokazują, że walka o wyższe ideały może się toczyć tylko w sytuacji braku osobistych zobowiązań. Kiedy te się pojawiają, egoistyczne cele stają się istotniejsze niż dobro planety czy społeczeństwa. Własne dzieci wypalają z ludzi chęć poświęcenia dla anonimowego ogółu. Redford mógł z tego zrobić ironiczne, gorzkie podsumowanie ludzkiego lo

The Armstrong Lie (2013)

Fascynujący film. Armstrong i historia jego upadku jest tu wykorzystana jako pretekst. To bardziej obraz zmagań reżysera (i całego świata) z akceptacją paradoksu, jakim jest sport, czyli dziedzina życia oparta na rywalizacji. Ideą sportu jest przekraczanie granic, zdobywanie nowych szczytów, a przede wszystkim i ponad wszystko – zwycięstwo. Ale aby je osiągnąć, trzeba być gotowym na każde poświęcenie. Nic nie może rozpraszać uwagi, zwycięstwo jest celem, poza którym nic nie istnieje. Dla jego osiągnięcia należy i trzeba rzucić na szali całego siebie, zgodzić się na ból i cierpienie, przemóc je i pokonać. I tu pojawia się paradoks. Te cechy są tym, co Armstrongowi pozwoliło pokonać raka, choć lekarze nie dawali mu nawet 50% szans na wyzdrowienie. I za to jest podziwiany, budzi powszechny szacunek i zdumienie. Ale te same cechy wykorzystane w kolarstwie i w życiu publicznym, już czynią z niego wroga publicznego numer jeden. A przecież on "tylko" zrobił wszystko, by wygra

Meth Head (2013)

Matko jedyna, cóż to był za gniot! Tak złego filmu o narkomanii chyba nigdy w życiu nie widziałem. A ponoć "Ćpun" zdobywał nagrody na różnych festiwalach. Jeśli tak rzeczywiście było, to naprawdę współczuję widzom tychże festiwali. Jeżeli bowiem "Ćpun" był najlepszym punktem programu, to reszta musiała być przerażająco zła. W "Ćpunie" nie ma ani jednej rzeczy, którą można byłoby choć trochę pochwalić. Wszystko jest tu złe, koszmarne, przeraźliwie głupie lub też zajeżdża przegniłą kalką. Mam wrażenie, że oglądałem film zrealizowany przez przedszkolaków, tak nieudolnie całość została zagrana. A już dialogi i kolejne sceny! Nawet w antynarkotykowym filmiku edukacyjnym nie znajdzie się takich sucharów jak tutaj. Być może twórcy specjalnie tak skonstruowali ten film. Być może chcieli wywołać w widzach tę samą reakcję fizyczną, jaką wywołuje długie zażywanie metamfetaminy. Bo też "Ćpun" naprawdę wywołuje ból. Nie mogłem wysiedzieć spokojnie, wił

Noah (2014)

Z filmowym "Noe" mam ten sam problem, co z komiksem: przez 2/3 bardzo podobała mi się interpretacja Darrena Aronofsky'ego, ale niestety w obu przypadkach finał okazuje się niespójny z tym, co było wcześniej. W rezultacie z całością jest coś nie tak: albo wcześniejsza interpretacja jest naciągana albo też końcówka została wymuszona, by ułagodzić konserwatystów i tradycjonalistów. W komiksie rozdźwięk jest niby większy, ale też był łatwiejszy do uniknięcia. Komiks ma bowiem gorzkie, dość otwarte zakończenie, a nowe przymierze jest tylko dopiskiem, cytatem z Biblii. Gdyby się go pozbyć, całość od razu zyskałaby spójność. Tego samego nie można niestety powiedzieć o filmie. Przez prawie dwie godziny Aronofsky konsekwentnie buduje ponury obraz świata, a potem daje widzom kilka pięknych dialogów o tym, że może być dobrze, wspaniale i dodaje tęczę przymierza. Trudno w to jednak uwierzyć po tym, jak wcześniej z uporem maniaka mówił coś innego. I właśnie ta wcześniejsza myśl w

Finding Vivian Maier (2013)

Nie lubię dokumentów takich jak "Szukając Vivian Maier". Pod pretekstem prywatnego śledztwa prowadzonego, by odkryć prawdę o nieznanej "mistrzyni fotografii" przemyca się narcystyczny portret twórcy dokumentu połączony z reklamą jego projektu. Jest coś żenującego w tym, jak John Maloof kryguje się, by pokazać się nam jako wielki mecenas i orędownik tajemniczej artystki, a nie jako akwizytor, który wmawia nam, że coś jest dobre, bo jak to kupimy, będzie miał kasę. Niemniej jednak "Szukając Vivian Maier" ma w sobie coś, co mnie zainteresowało. Tym czymś były wszystkie te osoby, z którymi Maloof rozmawia, które z przejęciem próbują rozgryźć "tajemnicę" Vivian Maier. Było to dla mnie fascynujące, ponieważ ja nie widziałem nic tajemniczego w tej kobiecie. Jej postępowanie wydało mi się całkowicie zrozumiałe, zupełnie normalne (zważywszy na okoliczności i rzeczy przemilczane w jej biografii, ale łatwe do wydedukowania). Wszystkie te pytania stawia

Need for Speed (2014)

Wielkie pozytywne zaskoczenie. "Need for Speed" jest dokładnie takim filmem, na jaki ten tytuł zasługuje. Tu rządzą wyścigi, szybkie samochody i nic więcej. Fabuła nie ma znaczenia, więc jest zdziwiony, że twórcy w ogóle poświęcili jej czas i uwagę (nie na tyle, by uczynić z niej sensowną historię, ale wystarczająco, by samochody zyskały narracyjną oprawę). Choć wielkim fanem sportów motoryzacyjnych nie jestem, to Scott Waugh był w stanie sprzedać mi tę ideę o wiele bardziej przekonująco niż to było w przypadku wojaczki w "Akcie odwagi". "Need for Speed" już od samego początku wzbudziło moje zainteresowanie. Pierwsza scena wyścigów i olbrzymie zdziwienie: sekwencja pozbawiona jest muzyki, jest tylko ryk pracujących na wysokich obrotach silników. I o dziwo, to wystarcza do stworzenia pasjonującego widowiska. Później jest sporo smaczków, którymi reżyser doprawił szybkie danie, jak dowcip z rowerzystów czy też fakt, że Finn deklaruje swoją niechęć do biu

Divergent (2014)

Po raz kolejny zostałem podbudowany. Młodzieżowa fantastyka nie jest jednak tak głupia, jak to można było sądzić po "Zmierzchu". W zasadzie większość tego, co napisałem o "Mieście kości" , mógłby spokojnie powtórzyć przy okazji "Niezgodnej". Ani jednej ani drugiej książki nie czytałem i w zasadzie nie mam ochoty na ich lekturę, ale wersje kinowe nawet mi się spodobały. Film Neila Burgera to naprawdę kawał solidnej antyutopijnej fantastyki. Oczywiście, fabuła składa się z samych kalek i klisz, ale Burger potrafi je zaprezentować w taki sposób, że wydają się świeże i intrygujące. Wizja kolejnego raju na ziemi, który w rzeczywistości jest totalitarnym koszmarem na progu katastrofy jest zaprezentowana bez przesadnego zdobnictwa i naiwności (biorąc oczywiście poprawkę na kategorię wiekową). Co więcej, twórcy postawili na bohaterów a nie na efekty wizualne, stąd też nie miałem w ogóle wrażenia, że historia jest tylko pretekstem i niczym więcej. Efekt psuj