Nie powiem, była to pod wieloma względami rzecz bardzo interesująca. Najbardziej spodobała mi się mitologizacja procesu twórczego, która ma tu miejsce. Reżyser pokazuje nam to, co fabuły o wielkich artystach zazwyczaj pomijają: nudny, chaotyczny proces dopieszczania dzieła. Wszystko jest tu niewykończone, nabierające dopiero ostatecznego kształtu. I dotyczy to zarówno prac Nicka Cave'a nad nową płytą, jak i samego reżysera nad filmem o tym. Widzimy więc, jak Cave powtarza sceny na życzenie Dominika, słyszymy rozmowy, które w "normalnym" dokumencie zostałyby wycięte, jesteśmy świadkami Cave'a pracującego nad niedokończonym materiałem muzycznym. Mitologizacji dokonuje zaś sam Cave, który w wielu scenach ucieleśnia swój wewnętrzny głos. Nie jest już bohaterem filmu dokumentalnego, ale jego widzem, który dokonuje "na żywo" komentatorskiej introspekcji.