Nie mogę się zdecydować, czy "Podróż" uważam za film optymistyczny czy też pesymistyczny. Pokazuje bowiem, jak niewiele trzeba, aby śmiertelni wrogowie zdołali się porozumieć. Przez kilka dekad Ian Paisley i Martin McGuinness byli twarzami konfliktu, który wstrząsał Irlandią Północną. Trudno wyobrazić sobie bardziej zaciekłych wrogów. I choć rozmowy pokojowe są bliskie zakończenia się sukcesem, to jednak osobista wrogość tej dwójki, wsparta głosami ekstremistów przeciwnych pokojowi, mogła w jednej chwili zniszczyć kruchą nadzieję. I wtedy doszło do tytułowej podróży. Podczas niej wydarzyła się rzecz niesłychana. I z jednej strony jest to bardzo krzepiące - film pokazuje, że porozumienie jest możliwe niemal w każdej sytuacji. Zaraz potem pojawia się jednak zasmucająca myśl, że skoro tak niewiele trzeba, żeby się porozumieć, to musi być coś wrodzonego w ludziach, co sprawia, że tak rzadko decydują się ten drobny gest w stronę pokoju wykonać.