Kolejny w ostatnim czasie film, jaki widziałem, który pokazuje, że największym wrogiem społeczeństwa są jednostki słabe, ofiary, istoty wewnętrznie pokiereszowane. W świecie, który czyni z siły wartość, te osoby są przedmiotem pogardy, przemocy lub są najzwyczajniej w świecie ignorowane. I przez lata jednostki takie godzą się z pozycją, którą narzuca im reszta społeczeństwa. Co tylko wzmacnia wrażenie, że ich słabość czyni z nich osoby nieszkodliwe. Kiedy jednak osiągnięty zostanie punkt zapalny, jednostki takie eksplodują. Są jak dzikie zwierzę złapane we wnyki, które z bólu i przerażenia rzuca się na ludzi próbujących je uratować. Atakują więc na oślep. Ich wrogiem jest świat. Każdy zabity i poszkodowany, choćby nie wiem, jak bardzo był niewinny, jest z ich perspektywy winny, ponieważ jest częścią wrogiego świata. Ich ataki są zawsze nieprzewidywalne, budzą szok, zaskoczenie i niedowierzanie. Jak ktoś, kto jest nikim, mógł dokonać czegoś tak strasznego, jak na przykład wjechać rozpęd...