Eliza Hittman zaczyna naprawdę mnie intrygować. Po niezłym "Beach Rats" teraz prezentuje jeszcze lepszy portret współczesnej amerykańskiej młodzieży. Tam mieliśmy męski punkt widzenia. Tu widzimy świat oczami kobiet. I nie jest to ładny obrazek. Oglądanie tego, co doświadczają bohaterki "Nigdy, rzadko, czasami, zawsze", powodowało, że w głowie cały czas kołatała mi się myśl, że mam wielkiego farta, iż nie jestem kobietą. I nie chodzi mi tu wcale o niechcianą ciążę i aborcję, lecz o codzienność. Patrząc na bohaterki widziałem mieszkanki oblężonych twierdzy. Niewinne gesty i zachowania od razu włączają u nich alarm. I nie bez powodu, bo jak się okazuje niemal nigdy nie są to gesty i zachowania niewinne. Reżyserka z niezwykłą sugestywnością pokazała, na co pozwalają sobie mężczyźni, kiedy widzą kobietę. I czynią to bezwiednie, niczym psy Pawłowa.